„Hasło „dom” może mieć różnorakie znaczenia, może dotyczyć tęsknoty za Polską, czy pisania o Polsce, może odnosić się do języka, do tożsamości.” – rozmowa z Prof. dr hab. Dagmarą Drewniak o Jej literackim i naukowym spojrzeniu na Kanadę.

Rozmowa z Prof. UAM dr hab. Dagmarą Drewniak o Jej literackim i naukowym spojrzeniu na Kanadę oraz książce "Figura domu. Szkice o najnowszej anglojęzycznej literaturze emigrantów z ziem polskich i ich potomków w Kanadzie" (wyd. Uniwersytet Jagielloński)

Prof. dr hab. Dagmara Drewniak, Toronto Harbourfront. źródło – prywatne archiwum Dagmary Drewniak

  • Jak odkryłaś Kanadę? Jak weszłaś na tę kanadyjską ścieżkę swojej kariery i gdzie ona Cię poprowadziła?

– Pracę magisterską pisałam z literatury angielskiej, konkretnie z twórczości Jamesa Joyce’a, ponieważ od zawsze w literaturze interesował mnie modernizm. Doktorat jednak poświęciłam literaturze postkolonialnej. Koniecznie chciałam napisać o Rushdie’m, ale promotorka zachęcała mnie, bym poszukała kogoś jeszcze. Znalazłam zatem Michaela Ondaatje, który szalenie spodobał mi się jako autor. Oczywiście, przede wszystkim w kontekście postkolonialnym, ale to właśnie dzięki niemu, niejako przy okazji, zainteresowałam się też Kanadą. Gdy zaczęłam zgłębiać tematykę kanadyjskiej literatury odkryłam masę niezwykle ciekawych autorów i autorek tak naprawdę z przeróżnych stron świata, bo przecież ani nie trzeba urodzić się w Kanadzie, ani pisać konkretnie o niej, aby być pisarzem kanadyjskim.

Długo myślałam, że będę zajmowała się wielokulturową, kanadyjską literaturą postkolonialną, gdy jednak pojechałam na mój pierwszy kongres stowarzyszenia kanadystów zauważyłam, że tym nurtem zajmuje się już kilka osób. Zaczęłam zatem szukać dalej i tym sposobem trafiłam na książkę Evy Hoffmann Lost in Translation, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To właśnie wtedy uznałam, że będę zajmowała się polskimi autorami i autorkami tworzącymi w Kanadzie – z naciskiem na to jak poradzili sobie z szokiem kulturowym, z wrastaniem w nowe otoczenie – a także literaturą żydowsko-kanadyjską. To moje zawodowo-naukowe zainteresowanie zaowocowało m.in. książką Figura domu.

  • Jak wyglądała Twoja praca nad tą książką? Część z niej powstała w roku 2019, kiedy to przeprowadziłaś zamieszczone w niej wywiady (m.in. z Ewą Stachniak, Joanną Lustański, Kasią Jaronczyk, Agą Maksimowską, czy Jowitą Bydlowską) natomiast wydana została trzy lata później. Co się działo pomiędzy?

– Najpierw zbudowałam interesujący mnie korpus literacki, czyli poszukałam możliwie jak największej liczby tekstów napisanych w Kanadzie przez osoby wywodzące się z Polski. Nie udało mi się jedynie dotrzeć do książki, która napisała Polka mieszkająca niegdyś na Wyspie Księcia Edwarda. Była ona nie do zdobycia ani w Toronto, ani w Montrealu, gdzie szukałam jej przez znajomych, mignęła mi jedynie raz na internetowej aukcji, ale gdy ją w ten sposób nabyłam, to zamówienie zostało finalnie anulowane. Założyłam też, że nie będę ograniczać się tylko do autorów i autorek etnicznie polskich, bo przecież jeżeli ktoś, lub czyiś przodkowie, przyjechał do Kanady na początku XX wieku, to Polski nie było wtedy na mapie. Nie chciałam się tak zawężać.

Pisałam, gdy miałam na to czas. Część tekstów była już wcześniej opracowana w formie artykułów, wiedziałam zatem co chcę eksplorować i czy powinnam to poszerzyć, czy nie, a następnie przyszedł mi do głowy pomysł, by do książki włączyć przeprowadzone przeze mnie wywiady.

Odkąd pamiętam fascynuje mnie także Ewa Stachniak. Rozmawiałam z nią niejednokrotnie, ale zależało mi na rozmowie o tym jak ona, a wraz z nią pozostałe autorki, definiują siebie: czy mówią o sobie Kanadyjki, czy Polki, a może używają myślnika między jednym a drugim a wtedy które określenie jest pierwsze, które drugie i czy to w ogóle ma znaczenie?

  • Ten aspekt wyboru języka, w jakim Twoje rozmówczynie decydują się tworzyć był dla mnie szalenie ciekawy. Są badania, które udowadniają, że gdy posługujemy się innym językiem niż ojczysty, to zaczynamy inaczej formułować myśli, potrafi nam się nawet zmienić osobowość. Fakt, że przytoczone przez Ciebie autorki piszą tylko w języku angielskim uważam za bardzo odważny, bo porzucenie języka ojczystego ogromnie wpływa na sposób i jakość naszego wyrażania siebie, czyli – w przypadku pisarek – na ich warsztat. Wydaje się, że taki wybór powoduje, iż trzeba pójść ze sobą na niemały kompromis, w końcu w książce wypowiadają się osoby przyznające, że przybyły do Kanady w ogóle nie znając języka angielskiego i w związku z tym język, jakim posługują się pisząc jest dość prosty.

– Tak, wspólnym mianownikiem dla wszystkich osób, z którymi rozmawiam w książce jest bardzo skądinąd kanadyjskie pytanie, czyli „kim jesteś?” ale zadane konkretnie w polskim kontekście. Kim jesteś jako osoba pochodząca z Polski, która przyjechała do nowego kraju, ułożyła tam sobie życie na nowo i w dodatku odnalazła swoją twórczą drogę. Pewnym ograniczeniem dla mnie było to, że podczas tamtego pobytu byłam tylko w Ottawie i w Toronto. Mówimy o czasie sprzed pandemii i wtedy nie było jeszcze tak naturalnie rozmawianie ze sobą online, zatem oczywiste było dla mnie to, że wywiady muszę przeprowadzić podczas bezpośrednich spotkań z moimi gośćmi. Dziś na pewno sięgnęłabym dalej, choćby do Alberty, ale w 2018 udało mi się porozmawiać z osobami, które albo mieszkają w Toronto, albo akurat w tym samym czasie były w mieście. Rozmowę z Normanem Ravvinem przeprowadziłam w dwóch częściach – w Łodzi podczas konferencji a później w Kanadzie.

Figura domu. Szkice o najnowszej anglojęzycznej literaturze emigrantów z ziem polskich i ich potomków w Kanadzie„, Dagmara Drewniak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.
  • Co było dla Ciebie najtrudniejszym a co najłatwiejszym aspektem pracy nad „Figurą domu”?

– Najtrudniejsze było połączenie wszystkiego w spójną całość a także nieprzytłoczenie czytelnika pewnymi tematami – tam, gdzie piszę o kobietach dołączam motywy feministyczne, ale nie skupiam się tylko na tym. Tam, gdzie poruszam temat Zagłady nie koncentruję się wyłącznie na niej. Z jednej strony chciałam, żeby ta książka przydała się naukowo, a z drugiej, aby nie trafiła tylko i wyłącznie do osób zainteresowanych tematem teorii i analiz literackich. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ trudno z jednej strony połączyć analizę stricte naukową a z drugiej wyjść z swoją propozycją w kierunku czytelników nieco bardziej komercyjnych, nie tylko zawodowo zainteresowanych literaturą kanadyjską. Tym bardziej, że o tej literaturze w Polsce wcale dużo powszechnie nie wiadomo. 

  • Dla mnie wspólną klamrą Twojej książki jest właśnie ten tytułowy „dom” rozumiany nie tylko jako miejsce, gdzie się mieszka, czy żyje, ale również na poziomie emocji – gdzie jestem bezpieczny/a, skąd pochodzę, gdzie odnajduję się w pełni, a gdzie jest ledwie namiastka mnie.

– I to właśnie było dla mnie najłatwiejsze, ta klamra przyszła mi do głowy zupełnie naturalnie. „Dom” może mieć różnorakie znaczenia, może dotyczyć tęsknoty za Polską, czy pisania o Polsce, może odnosić się do języka, do tożsamości.

  • Czytając Twoją książkę dochodzi się do pewnej niewesołej konkluzji – polska literacka wspólnota w Kanadzie w zasadzie nie istnieje. Podajesz przykłady prężnie działających na tym polu diaspor – ukraińskiej, japońskiej, koreańskiej – które są zorganizowane, promują swoich autorów i autorki, organizują festiwale literackie, czy spotkania. Z kolei polscy autorzy i autorki to takie wolno krążące, porozsiewane po całej Kanadzie elektrony, które działają w zasadzie tylko dla siebie, pracują jedynie na swoje konto. Brakuje na nich wspólnego, spójnego pomysłu. Z czego to wynika? Z naszych cech narodowych? Czy podejmowane są jakieś kroki, by coś się w tej materii zmieniło?

– Sądzę, że na to pytanie jest kilka odpowiedzi i szczerze przyznam, że nie wiem, która z nich jest najbliższa prawdy. Po pierwsze zdecydowana większość ukraińskiej diaspory, gdy dwa, trzy pokolenia temu przyjeżdżała do Kanady, szukała pracy przede wszystkim na roli, na preriach, na farmach. Szukali zatem osiedlenia głównie agrarnego. Z kolei z Polkami i Polakami było pod tym względem różnie, co z kolei spowodowało, że część z nich jechała do miast i koniecznie właśnie tam chciała zostać, a część mająca korzenie chłopskie wybierała tereny wiejskie. Od samego zatem początku nasza diaspora była w Kanadzie mocno rozproszona i przez to zdecydowanie słabiej skonsolidowana. Po drugie, w polskiej społeczności nierzadko dochodziło do sporów czy podziałów, przez co dzieliła się ona jeszcze bardziej a polskie instytucje powstające w Kanadzie niejednokrotnie częściej ze sobą rywalizowały niż ze sobą współpracowały. Wreszcie, wydaje mi się, że my jako naród jesteśmy większymi indywidualistami niż na przykład Japończycy, których traumatyczne doświadczenie II Wojny Światowej, a później, w latach osiemdziesiątych walka o uznanie ich krzywd, niezwykle zjednoczyło. Nie bez znaczenia jest też fakt, że ta diaspora jest duża. Tymczasem historia polskiej dzielnicy w Toronto przy Roncesvalles Avenue, w której osadzała się większość naszych rodaków, ale tylko do momentu gdy komuś nie zaczynało się lepiej powodzić, bo wtedy szybko podejmowano decyzję o wyprowadzce, pokazuje jak to wyglądało w przypadku Polonii. Daleko naszej diasporze do zjednoczenia, jakie obserwuje się w przypadku innych mieszkających w Kanadzie mniejszości.

Roncesvalles Avenue, dawna dzielnica polska ze znanym studyjnym kinem „Revue”, w którym do dziś obywa się Polski Festiwal Filmowy – źródło: prywatne archiwum Dagmary Drewniak
  • I na przywołanych przez Ciebie przykładach polskich pisarek widać jak źle na tym wychodzimy – nasza diaspora nie jest ze sobą dobrze scalona, przez co nasi autorzy i autorki tracą, bo nie są w stanie przebić się w gąszczu znacznie lepiej promowanych piszących przedstawicieli innych mniejszości, których praca już dawno została doceniona jako nośnik kultury i metodę jej popularyzacji. Za Polkami, które przedstawiasz w książce nie stoi żadna instytucja, nie mogą też liczyć na jakąkolwiek zorganizowaną formę wsparcia, a przecież można byłoby się nimi i ich twórczością najzwyczajniej w świecie chwalić, pokazywać kanadyjskim czytelnikom oraz czytelniczkom, że one również są aktywne na tamtejszym rynku literackim.  

– Oczywiście. Były ze dwa takie spotkania, jedno zorganizowała profesor Trojanowska na Uniwersytecie Torontońskim, a drugie Konsulat Polski w Toronto, gdzie zaproszono pięcioro pisarzy – Jowitę Bydlowską, Agę Maksimowską, Anię Szado, Andrew Borkowskiego i Ewę Stachniak. Są to jednak zupełnie pojedyncze inicjatywy.

Gdy w malutkim wydawnictwie ukazała się antologia z tekstami polskich autorów i autorek tworzących w Kanadzie (pierwsza taka publikacja w historii), to jej autorka, Kasia Jaronczyk była niezwykle rozczarowana brakiem jakiejkolwiek jej promocji. Wyjątkiem była tylko polonijna księgarnia w Edmonton, gdzie zorganizowano spotkanie wokół książki, na które przyszło wiele osób i nabyło tę pozycję. Jest to bez wątpienia przykra sytuacja, na której polscy autorzy i autorki w Kanadzie ewidentnie tracą.

  • Jesteś prezeską Polskiego Towarzystwa Badań Kanadyjskich. Jak ono powstało? Czym się na co dzień zajmujecie?

– PTBK powstało w 1998 roku i zrzesza naukowców zajmujących się Kanadą. Członkowie Towarzystwa to przede wszystkim osoby z największych ośrodków uniwersyteckich, na których kanadystyka ma jakąś tradycję: Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Śląski, UAM, UMK, czy Uniwersytet Warszawski. Zakładali je właśnie naukowcy i naukowczynie z tych ośrodków: Prof. Anna Reczyńska, Prof. Józef Kwaterko czy Prof. Agnieszka Rzepa. Od samego początku PTKB  wspierała Nancy Burke, osoba wielkiej pasji i ogromnej wiedzy, która choć od wielu lat mieszkała w Polsce i była szczerze zafascynowana naszym krajem, chciała tu promować swoją Kanadę. Nancy Burke niestety już nie żyje, ale my, by ją upamiętnić, co roku organizujemy konkurs jej imienia na najlepszą pracę dyplomową o tematyce kanadyjskiej.

Towarzystwu od początku przyświecał cel konsolidacji środowiska naukowego zajmującego się Kanadą. Oprócz dużych, międzynarodowych kongresów, które organizujemy co trzy lata, spotykamy się też na innych, mniejszych lub większych wydarzeniach poświęconych kanadystyce. Początkowo byliśmy członkiem zrzeszonym International Council for Canada Studies, czyli  Międzynarodowej Rady Studiów Kanadyjskich działającej w blisko czterdziestu krajach, a następnie i uzyskaliśmy status jej pełnoprawnego, osobnego członka. Dzięki temu zyskaliśmy osobne prawo głosu, dużą widoczność – jesteśmy niezwykle prężni, bardzo dużo publikujemy – a na nasze kongresy przyjeżdża wielu gości z zagranicy.

Marzeniem PTBK było rozszerzenie działalności poza literaturoznawstwo, co udało się m.in. dzięki ośrodkowi krakowskiemu z jego silnym wkładem nauk politycznych, historycznych, czy nauk o prawie. Są wśród nas również językoznawcy i przekładoznawcy.

Polskie Towarzystwo Badań Kanadyjskich
  • Jak to się stało, że na Wydziale Anglistyki UAM powstała Pracowania Literatury Kanadyjskiej?

– Na początku, kiedy jeszcze nie byliśmy Wydziałem Anglistyki tylko Instytutem Filologii Angielskiej, a więc mniejszą jednostką, istniał spory Zakład Literatury Amerykańskiej, w którym pracowała pani profesor Agnieszka Rzepa. Ona najpierw zajmowała się amerykańską literaturą feministyczną, a później, z początku jednoosobowo, zaczęła interesować się literaturą kanadyjską. W momencie, gdy wokół tego tematu zorganizowało się nieco więcej osób, w ramach Zakładu Literatury Amerykańskiej powstała sekcja literatury kanadyjskiej, ale zajęcia z niej oferowała w zasadzie tylko prof. Rzepa i były to zajęcia do wyboru. Kiedy jednak ponad dekadę temu staliśmy się Wydziałem Anglistyki, wówczas pojawiła się szansa na reorganizację i udało się powołać do życia Pracownię Literatury Kanadyjskiej, w której z początku byłyśmy z Agnieszką Rzepą we dwie, wspierane przez kilku doktorantów, a z czasem dołączył do nas dr Marcin Markowicz. Dzięki temu mogliśmy, już jako oficjalna jednostka, prowadzić regularne seminaria – licencjackie bądź magisterskie. Od tego roku akademickiego wydział prowadzi studia amerykanistyczne pierwszego stopnia, na którym są obowiązkowe kursy z literatury kanadyjskiej, historii Kanady i realioznawstwa kanadyjskiego. Oprócz tego kilka lat temu udało nam się zrobić kilka naborów na specjalizację kanadyjską na magisterskich studiach uzupełniających, niestety wraz z wyraźnym, ogólnokrajowym spadkiem zainteresowania taką formą studiów, u nas również przestały zawiązywać się nowe grupy.

  • Jaka jest Twoja Kanada?

– Niestety nie jest taka, jaka do końca bym chciała, ponieważ ciągle mam poczucie, że widziałam za mało. Nie jestem w stanie, przy okazji kilkurazowych zawodowych wizyt, dotrzeć wszędzie tam, gdzie bym sobie tego życzyła. Moja Kanada jest zatem głównie wielkomiejska i wibrująca atmosferą tych dużych miast, chociaż udało mi się wybrać na kilka wycieczek do takich miejsc jak parki narodowe, czy nad wodospad Niagara. Fascynuje mnie ice wine, wino produkowane z zamarzniętych na krzewie winogron, a w Kanadzie okolice Niagary są rejonem, gdzie produkuje się go najwięcej w kraju, zatem zrobiłam sobie któregoś razu wycieczkę do jednej z winnic w Ontario. Niestety, uniwersytet nie płaci jeszcze po to, by jechać do lasu, czy w góry, przynajmniej nie filologom, może botanikom, czy zoologom owszem (śmiech). Metropolitalna Kanada jest jednak o tyle fascynująca, że zgiełk miast jest pięknie przepleciony oazami spokoju w postaci ogromnych parków czy ogrodów botanicznych. Nie mogę tu nie wspomnieć dzielnicy Toronto The Beaches, położonej nad jeziorem Ontario, ze wspaniałą drewnianą promenadą wzdłuż jego brzegu, z ławkami, kortami tenisowymi, małymi knajpkami, księgarniami, czy boiskami do gry w siatkówkę, czy koszykówkę. Niezwykle malownicze miejsce.

Moim marzeniem na pograniczu natury i miasta jest przejechanie się na łyżwach długim na kilkanaście kilometrów Kanałem Rideau w Ottawie. Niedawno rozmawiałam o tym z Panią Ambasador Catherine Godin, która opowiadała mi jak to podczas studiów mieszkała w akademiku nad samym kanałem i wieczorami, ponieważ jest on genialnie oświetlony, w przerwie od nauki zakładała łyżwy jeździła w tę i z powrotem. Bajka! Niestety, w ogóle nie znam zimowej Kanady osobiście a jedynie z opowieści, ale bardzo chciałabym tego doświadczyć.

Panorama Toronto z Toronto Islands, Źródło: archiwum prywatne Dagmary Drewniak
Widok na budynki Parlamentu w Ottawie. Źródło: prywatne archiwum Dagmary Drewniak
  • A ludzie?

– Najkrócej mówiąc: wielokulturowy tłum. Idzie się przez miasto i mija się kolejne dzielnice – koreańską, włoską, chińską – i jest to właśnie ta kanadyjska mozaika, gdzie wyraźnie czuje się, gdy przechodzi się z jednej do drugiej. Dla Europejczyków, a już na pewno Polaków wychowanych w bardzo jednolitym społeczeństwie, jest to niesamowite doświadczenie.

  • A co cenisz w kanadyjskiej popkulturze?

– Och, byłam w Toronto w 2019 roku podczas finałów NBA, kiedy Toronto Raptors zdobyli swój pierwszy mistrzowski tytuł. To, jakie tłumy były w mieście, jakie absolutnie szalone liczby ludzi okupowały wejścia do hali koszykarskiej, to, jakie wybuchło wtedy szaleństwo… to było nieprawdopodobne. Totalna eksplozja! Bardzo lubię hokej, kocham też łyżwiarstwo figurowe, tu również Kanada należy do ścisłej światowej czołówki. No i Ania z Zielonego Wzgórza. Uwielbiam, czytam i zbieram wszystko na temat tego cyklu. Ach, i Leonard Cohen! Ubóstwiam, można rzec, że na jego muzyce się wychowywałam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *