Katarzyna Wężyk: „Montreal był wspaniały!”

Rozmawiam z Katarzyną Wężyk, dziennikarką, reporterką i publicystką, o Jej książce "Kanada. Ulubiony kraj świata".

– Jakie było główne założenie przy pisaniu książki „Kanada. Ulubiony kraj świata” ?

– Żeby była interesująca dla czytelników i czytelniczek w Polsce, którzy o Kanadzie wiedzą stosunkowo niewiele i, żeby Kanadyjki i Kanadyjczycy rozpoznali w niej siebie i swój kraj. I żeby się czytała. Po prostu.

– Skąd pomysł na taką konstrukcję książki i oddanie jej – poniekąd – w ręce napotkanych rozmówców i rozmówczyń?

– Wynikło to z założeń czysto praktycznych – bardzo chciałabym spędzić w Kanadzie dwadzieścia lat i napisać wyczerpującą książkę o tym kraju, ale dostałam na to zadanie pięć tygodni. W związku z tym, że byłam tam tylko gościem, wszystkie moje obserwacje mogłyby być dość płytkie, oddałam zatem głos osobom, które – w przeciwieństwie do mnie – wiedziały, co mówią.

– Jak Pani znajdywała swoich rozmówców?

Różnie. Najpierw, jadąc do Kanady, wrzuciłam post na moje media społecznościowe czy ktoś ma tam kogoś, z kim mógłby mnie skontaktować, co się udało – dzięki temu, że trafiłam do znajomych moich znajomych miałam okazję znaleźć rozmówców w Montrealu i w Edmonton. Ponadto, nie nocowałam w hotelach tylko szukałam sobie pokojów w serwisie Airbnb, co pozwoliło mi podpytać o kanadyjskie życie moich gospodarzy. Z kolei jeszcze inne chętne do rozmowy osoby znalazłam poprzez Ashokę – Międzynarodową Organizację Innowatorów Społecznych, która kiedyś wysłała mnie do Stanów Zjednoczonych. Ashoka przyznaje stypendia różnym osobom robiącym ciekawe, niebanalne rzeczy i pomagającym w ten sposób innym ludziom. Poszukałam jakich stypendystów mają w Kanadzie i w ten sposób znalazłam Buddhę, czyli hiphopowego tancerza organizującego wraz ze swoją grupą warsztaty taneczne dla tzw. trudnej młodzieży i Claudię, która prowadzi kampanię informacyjną wśród Kanadyjczyków chińskiego pochodzenia przeciwko okaleczaniu rekinów związanemu z przygotowywaniem z ich płetw zupy. Natomiast kiedy potrzebowałam wypowiedzi ekspertów, kontaktowałam się z pracownikami uniwersytetów z pytaniem, czy znaleźliby dla mnie chwilę, żebyśmy porozmawiali.

– A jak to było z ustaleniem trasy po Kanadzie? To był Pani pomysł, czy narodził się w redakcji?

– Po napisaniu artykułu o Justinie Trudeau wydawnictwo Agora zapytało mnie czy chcę napisać książkę o Kanadzie. Zgodziłam się, oczywiście, i dostałam jakiś tydzień na przygotowanie wstępnej listy tematów oraz orientacyjnego budżetu wyjazdu. Od początku było dla mnie jasne, że zacznę od Wyspy Księcia Edwarda, bo mój pierwszy w życiu kontakt z Kanadą to „Ania z Zielonego Wzgórza”, a że – jak się potem okazało – to właśnie tam zaczęła się Kanada, to pięknie się to wszystko złożyło. Wyprawę chciałam zakończyć w Vancouver, więc musiałam wymyślić sobie trasę i zaplanować gdzie pojadę. Postanowiłam też, że na pewno napiszę o dwujęzyczności Kanady, jej multikulturalizmie, syryjskich uchodźcach, wydobywaniu ropy w Albercie i o chińskiej mniejszości w Vancouver, a pozostałe tematy będę zbierać po drodze.

Wnętrze domu na Zielonym Wzgórzu i widok na centrum Vancouver. Źródło: prywatne archiwum Katarzyny Wężyk

– Tak, Kanada – prawie – zaczęła się na Wyspie Księcia Edwarda, próbowała przynajmniej w Charlottetown, chociaż chwilkę to jeszcze potrwało zanim wszystko stało się oficjalne. Pani w książce zawarła wiele informacji o historii Kanady, co było świetnym zabiegiem, bo myślę, że ten temat jest polskim czytelnikom i czytelniczkom mało znany a z „Ulubionego kraju świata” mogą się o tym sporo dowiedzieć.

– Sprawa jest zupełnie prozaiczna – książka powinna mieć około dziesięciu arkuszy, a z pięciotygodniowej wyprawy nie da rady tyle przywieźć. A mówiąc zupełnie serio to bardzo lubię historię, lubię czytać biografie, prowadzę podcast herstoryczny, więc zgłębianie dziejów Kanady było czystą przyjemnością. Historia tego kraju, chyba zwłaszcza z naszej polskiej perspektywy, jest fascynująca, bo u nas przecież co pokolenie mieliśmy krwawe bunty i powstania a Kanadyjczycy ostatnią wojnę prowadzili bodajże w 1812 roku. Nie znaczy to, że ich historia jest od tamtego momentu jedynie usłana różami, ma swoje ciemne, wręcz mroczne strony, co najlepiej ilustruje chociażby historia ludności rdzennej, ale ciekawe było zagłębianie się w historię kraju, który szczyci się tym, że jego obywatelki i obywatele są… mili. Choć książkę „The Penguin History of Canada” powinno się ludziom przypisywać zamiast leków nasennych, jest wyczerpująca, ale straszliwie nudna.

– Bardzo interesującą kwestią, o której pisze Pani przy okazji wspomnienia chociażby multikulturowego i zróżnicowanego gabinetu Justina Trudeau, jest stosunek Kanady do imigracji. Stosowany tam sprytny, punktowy system przyjmowania nowych mieszkańców i mieszkanek pozwala dokonywać selekcji i wpuszczać osoby, które będą w stanie szybko wejść na rynek pracy, na przykład z powodu kwalifikacji zawodowych, czy znajomości języka angielskiego bądź francuskiego. Jednocześnie pojawiają się czasami zarzuty o to, że jest to dość cyniczne podejście jak na kraj, który wizerunkowo szczyci się absolutnie tolerancyjnym podejściem do ludzi i podkreślaniem tego, że każdy znajdzie w nim miejsce dla siebie.

– Rozumiem, że systemowi punktowemu można zarzucić pewien cynizm, niemniej jest to bez wątpienia dużo lepszy system niż to, co znamy w Europie. Powojenne myślenie, że gasarbeiterzy przyjadą, będą wykonywać prace, których my nie chcemy, a potem grzecznie sobie wyjadą, tu się nie sprawdziło – nigdzie nie wyjechali, za to brak pomysłu na integrowanie ich z europejskimi społeczeństwami wciąż powoduje w Europie napięcia i odbija jej się czkawką, co widzimy chociażby na przykładzie Niemiec, Francji, czy Belgii.
Zaczęłam pisać „Ulubiony kraj świata” w 2016 roku, tuż po dużym kryzysie migracyjnym. Wówczas zastanawiano się, czy milion syryjskich uchodźców się zasymiluje i przypominano grzechy europejskiej polityki imigracyjnej po drugiej wojnie światowej. Rozmawiałam wtedy w Kanadzie z wieloma imigrantami i wydawało mi się to wręcz nieprawdopodobne, że od nich wszystkich słyszałam, że czują się Kanadyjkami i Kanadyjczykami. Owszem, jakiegoś konkretnego pochodzenia, ale jednak widać było, że czują się jak w domu. Nie jestem ekspertką od tematyki migracyjnej, ale to, co tam zobaczyłam i co usłyszałam, kazało mi uznać, że jeśli nawet nie jest to idealny system, to Europa mogłaby się od Kanady wiele nauczyć. Co mnie też uderzyło, że znajduje się on na przeciwnym biegunie do systemu amerykańskiego, który opiera się na asymilacji: przyjeżdżasz do nas, masz się stać Amerykaninem bądź Amerykanką. Tymczasem Kanada mówi tak: o ile przestrzegasz naszego prawa i naszych wartości, bądź sobie kim chcesz.

– Jak po latach wspomina Pani wyjazd i pisanie książki?

– Och, najlepsza praca ever! Naprawdę! Było to dość onieśmielające doświadczenie, bo pracowałam nad swoją pierwszą książką i miałam w sobie trochę obaw, czy dźwignę to zadanie jak należy – umiem pisać artykuły, ale czy napiszę książkę? Sam wyjazd był jednak świetny. Wymagał porządnego zaplanowania i pilnowania dat oraz kosztów, ale fantastycznie było poznać kraj, którego wcześniej nie znałam, zanurzyć się w nim poprzez rozmowy z ludźmi. Jak się gdzieś jedzie turystycznie to zajrzy się a to do katedry, a to do muzeum, zje obiad na mieście i w zasadzie tyle. Ja miałam kapitalną okazję porozmawiać z ludźmi, zapytać ich jak to jest z Kanadą, co to znaczy być Kanadyjką czy Kanadyjczykiem, wypytać ich o ten kraj, przeanalizować czym się różni od mojego… To była fantastyczna wyprawa.

Źródło: prywatne archiwum Katarzyny Wężyk

– Pobyt w którym miejscu wspomina Pani najlepiej?

– Montreal! Przepraszam resztę Kanady, ale zdecydowanie Montreal! Może dlatego, że to było na początku, że była piękna pogoda, że spotkałam tam fajnych ludzi, że było tam dość europejsko… Montreal był wspaniały!

– Wróciła Pani od tamtego czasu do Kanady?

– Niestety nie. Marzy mi się jednak wyjazd do atlantyckich prowincji, chciałabym też zobaczyć Quebec City.

– Dostrzegła Pani różnice kulturowe między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi? To może banalne pytanie, ale te dwa kraje często zlewają się ludziom w jedno…

– Jest stara reklama kanadyjskiego piwa Molson, w której ubrany we flanelową koszulę Joe stoi przy mikrofonie i wymienia całą masę rzeczy odróżniających mieszkańców tych dwóch państw. Gdy pytałam ludzi co to znaczy być Kanadyjczykiem w zasadzie zawsze odpowiadali tak samo: po pierwsze lubimy hokej, po drugie nie jesteśmy Amerykanami. Może to, co powiem zabrzmi protekcjonalnie, może w Kanadzie by się ze mną nie zgodzili, ale miałam wrażenie, że kiedy Justin Trudeau został premierem i jego profile pojawiły się nagle w New York Timesie, czy New Yorkerze, a później prezydentem został Donald Trump, to dla Kanadyjczyków, przynajmniej na początku, była w tym pewna satysfakcja.

– Miała Pani okazję zetknąć się z kanadyjską kulturą popularną podczas swojej wyprawy?

– Nie, ale dość często się z nią stykam w postaci Ryana Goslinga!

Wodospad Niagara. Źródło: prywatne archiwum Katarzyny Wężyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *