“Kanada. Ulubiony kraj świata” – Katarzyna Wężyk

„Są gorsze narodowe stereotypy niż taki, że jesteśmy mili, wielokulturowi, dużo przepraszamy i lubmy hokej”. W 2017 roku ukazała się książka dziennikarki, reporterki i publicystki Katarzyny Wężyk pt. „Kanada. Ulubiony kraj świata”. Autorka przemierzyła Kanadę od Wyspy Księcia Edwarda po Kolumbię Brytyjską, starając się dotrzeć do sedna tego, na czym polega fenomen Kraju Klonowego Liścia, państwa powszechnie lubianego, kojarzonego ze spokojem i dobrobytem, zdobywającego szczyty rankingów krajów, w których mieszka się najlepiej, a dodatkowo, wówczas, będącego w samym epicentrum trudeau-manii, która rozlała się na świat - bo czy to wszystko aby nie brzmi zbyt różowo?

Pomysł na napisanie „Kanady…” zrodził się w Wydawnictwie Agora po tym, gdy Gazeta Wyborcza, gdzie pracowała wówczas Katarzyna Wężyk, opublikowała jej tekst o Justinie Trudeau napisany z okazji przybycia kanadyjskiego premiera do Polski na szczyt NATO w 2016 roku. Po zapoznaniu się z biografią polityka, dziennikarka doszła do wniosku, że… Justin Trudeau nie istnieje.

„Jak może istnieć w czasach triumfu prawicowego populizmu polityk, który przyjmuje uchodźców, bo
„sprzeciwia się polityce podziałów, strachu, nietolerancji i mowy nienawiści”? Który zamiast ograniczać prawa kobiet w imię dowolnej ideologii deklaruje, że jest feministą? Tworzy rząd nie z siwych, białych facetów po sześćdziesiątce, tylko z imigrantów, uchodźców, osób niepełnosprawnych i w połowie z kobiet „bo jest 2015 rok”, jakby to się rozumiało samo przez się? (…)”

“(…) Jest katolikiem, ale nie widzi potrzeby narzucania swojego światopoglądu innym, popiera prawdo do aborcji i uczestniczy w Paradach Wolności? Podkreśla, że należy wyrównać krzywdy doświadczone przez ludność rdzenną, widzi, że globalne nierówności są rosnącym problemem? Legalizuje eutanazję i marihuanę? I jeszcze wygląda jak hollywoodzka wersja samego siebie?”

Trochę się obawiałam, że może ta książka, po sześciu latach od wydania, straciła na aktualności – w końcu powstała w czasie samego szczytu trudeau-manii, nie tylko w Kanadzie, ale i na świecie a on, chociaż nadal rządzi Kanadą, zdecydowanie nie jest już tak lubiany i popularny jak wówczas – jednak okazało się, że okładka a także poświęcony premierowi pierwszy rozdział są nieco mylące. Justin Trudeau był co prawda pretekstem do napisania tej pozycji, ale dotyka ona wielu zarówno kulturowych jak i historycznych aspektów Kanady i można ją z dużym zainteresowaniem czytać również teraz.

Tytuł pozycji jest dość przewrotny, żeby nie powiedzieć kąśliwy. Owszem, Kanada od lat plasuje się w czołówce najbardziej lubianych krajów oraz najprzyjaźniejszych miejsc do życia w przeróżnych międzynarodowych rankingach ale książka Katarzyny Wężyk bynajmniej nie jest laurką. Autorka opowiada zarówno o pozytywnych stronach Kraju Klonowego Liścia, takich jak społeczeństwo będące mozaiką kultur, pierwszego państwa na świecie z multikulturalizmem wpisanym w konstytucję, ceniącego otwartość i przywiązanie do wartości humanitarnych, ale jest też gorzko: fatalna historyczna i egzystencjalna sytuacja Pierwszych Narodów, z brakiem dostępu do pitnej wody, opieki lekarskiej i edukacji w rezerwatach, kryzys bezdomności i narkomanii, koszmarne dla środowiska wydobywanie ropy z pasków bitumicznych w Albercie, niepokoje we francuskojęzycznym Quebecu – który przez wiele dekad przejawiał separatystyczne tendencje, co doprowadziło nie tylko do aktów terrorystycznych, ale do epizodu stanu wojennego w Montrealu – szybujące do kosmicznego poziomu ceny mieszkań w największych miastach, czy ciągle obecny rasizm to kanadyjskie grzechy, których nie daje się wyrugować nawet postępowym rządom Justina Trudeau, który zresztą już wtedy, gdy powstawała książka, miał na koncie całkiem sporo niespełnionych wyborczych obietnic.

Katarzyna Wężyk, autorka książki “Kanada. Ulubiony kraj świata”. źródło: materiały prasowe Muzeum Emigracji w Gdyni

W książce znajdziemy całą masę wartko opisanych kulturowych i historycznych ciekawostek. Dowiemy się z nich, że Justin Trudeau zawdzięcza rozkwit swojej politycznej kariery dzięki… pojedynkowi bokserskiemu jaki stoczył ze swoim parlamentarnym przeciwnikiem (doszło do niego, by zebrać fundusze na walkę z rakiem, a przegrany miał ściąć włosy i przez tydzień chodzić w bluzie hokejowej z logo partii oponenta), jakie rewolucyjne zmiany w kraju wprowadził w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jego ojciec Pierre, gdy sam był premierem, poznamy tancerzy hip-hopu pracujących z tzw. trudną młodzieżą, dowiemy się jak zaczęła się historia Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej RCMP, czym różni się państwowość amerykańska od kanadyjskiej – bo nie tylko kwestią rozumienia dostępności opieki zdrowotnej dla obywateli – i jak zupełnie inne były ich zalążki („Kanada, w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, została wykuta nie w ogniu rewolucji, ale przez kompromis między dwiema grupami etnicznymi, Francuzami i Anglikami, którzy w Europie wyrzynali się nawzajem, z przerwami, przez kilkaset lat.”). Przeczytamy też wstrząsające świadectwa ocaleńców ze szkół dla Rdzennych dzieci i dowiemy się o pladze samobójstw wśród przedstawicieli Pierwszych Narodów oraz o licznych morderstwach Rdzennych kobiet, które dla policji zdecydowanie nie są priorytetem.

Autorka przywołuje stereotypy na temat Kanadyjek i Kanadyjczyków i konfrontuje je z tym, co zastaje na miejscu, starając się zrozumieć jak to się dzieje, że Kanada działa, pomimo tego, że jest niczym składający się ze scalonych ze sobą różnokolorowych i wielokształtnych elementów witraż. Czytelnicy i czytelniczki dostają wraz z reportażystką klucz do społecznego i obywatelskiego konceptu Kanady.

Pierre Trudeau nakreślił multikulturową politykę Kanady 9 października 1971 roku, podczas Kongresu Kanadyjsko-Ukraińskiego w Winnipeg, w Manitobie. Powiedział wówczas:

Jednolitość nie jest ani pożądana ani możliwa w kraju wielkości Kanady. Nie należy się godzić na koncept modelowego, idealnego Kanadyjczyka, czy Kanadyjki, bowiem nie ma wielu więcej katastrofalnych dla tego kraju w skutkach stwierdzeń jak to, że wszyscy powinniśmy być do siebie podobni. Społeczeństwo, które nalega na uniformizację, stwarza nietolerancję i nienawiść. Społeczeństwo, które wielbi statystycznego obywatela, wydaje na świat miernoty. To, do czego świat powinien dążyć, a Kanada dalej hołubić, to nie jednorodność, ale humanitarne wartości: współczucie, miłości i zrozumienie.” (źródło: www.ca.news.yahoo, tłum. autorki)

Pierre Trudeau podczas Kongresu Kanadyjsko-Ukraińskiego w Winnipeg, 8-10.10.1971.
Żródło: Ukrainian Canadian Congress
Pierre Trudeau przemawia podczas Kongresu Kanadyjsko-Ukraińskiego. Winnipeg, 9.10.1971.
Żródło: Winnipeg Free Press

Potwierdzają to rozmówcy autorki.

Dla mnie bycie Kanadyjczykiem oznacza robienie wszystkiego, co tylko mogę, by spełnić obietnicę kraju pełnego szans dla tych, którzy po nie w dobrej wierze sięgają. Oznacza próbę dorównania naszej międzynarodowej reputacji i naszej opinii na własny temat, oznacza siągłe naprawianie naszych niedociągnięć. ” mówi autorce Cullen Bird, dziennikarz z Fort McMurray w Albercie.

To proste: nie mamy w Kanadzie silnej tożsamości narodowej. I bardzo dobrze”, mówi autorce profesor Daniel Hiebert z Uniwersytety Kolumbii Brytyjskiej, który zawodowo zajmuje się badaniem imigracji. Z polskiego punktu widzenia takie zdanie to trochę szok, wszak my jesteśmy od wczesnych lat spajani wspólną historią i kulturą, która tworzy polską społeczną tkankę. Profesor jednak świetnie wyjaśnia o co mu dokładnie chodzi:

Nie ma czegoś takiego jak rdzenna kanadyjska kultura. Frankofoński Quebec i anglojęzyczna reszta Kanady mają inne wspomnienia, inne tradycje, inne oceny historii. Ludność rdzenna też w zupełnie innym miejscu szuka serca własnej kultury. Do tego mamy imigrantów ze wszystkich stron świata, wychowanych w różnych tradycjach. Co w twej sytuacji jest rdzeniem kultury kanadyjskiej? Hokej? (…) Historia nie jest naszym sportem narodowym. Trudno, żeby była, bo i jaka – a raczej czyja – miałaby to być historia, skoro jeden na pięciu obywateli Kanady urodził się za granicą, a do 2036 roku niemal połowę ludności będą stanowić albo imigranci, albo ich dzieci. Ceną jaką Kanada płaci za prawdziwe kosmopolityczne społeczeństwo, jest ahistoryczność, brak kolektywnej pamięci kulturowej. Ale dzięki temu, nie toczy się też zbyt wielu konfliktów o pamięć. Poza francuskojęzycznym Quebekiem, który ma ponad dwustuletnie pretensje do reszty Kanady i Pierwszymi Narodami, które mogą przedstawić dużo dłuższą i poważniejszą listę krzywd, Kanadyjczycy nie żyją przeszłością.”

To, że Kanada jest obecnie wielokulturowym krajem z hasłami akceptacji i tolerancji na sztandarach, nie oznacza, że nie zmagała się (i nadal nie zmaga, ale już w nieco inny, bardziej ekonomiczno-socjologiczny sposób niż przez otwartą segregację i agresję) z problemami klasowości, czy rasizmu. Gehenna Rdzennych Narodów, którą zgotowali im europejscy przybysze, zamknięcie Kanady u zarania jej państwowości na innych imigrantów niż białych, koniecznie ze Starego Świata, czy nieludzkie wręcz traktowanie ściąganych do kraju m.in. po to, by budować Kanadyjską Kolej Pacyficzną Chińczyków to przy tak krótkiej historii tego kraju problemy, które pojawiły się zaledwie wczoraj. Obecnie przyschły, ale są niczym strup na ranie, który ciągle uporczywie swędzi i wiadomo, że gdy odpadnie, zostawi po sobie szpetną bliznę – nie da się ani zapomnieć, ani odwrócić wyrządzonych krzywd. Pozytywne jednak jest to, że Kanada nie ucieka przed mrocznymi aspektami swojej historii, nie chowa głowy w piasek, tylko przyznaje się do błędów i zaniedbań i – z lepszym lub gorszym skutkiem – stara się zadośćuczynić okropieństw, których się dopuściła. Zawsze to jakiś malutki plus, chociaż okupiony potwornym dramatem.

Katarzynie Wężyk udało się też pokazać Kanadę jako bezkreśnie ogromny kraj, w którym różne jego części i zakątki mają swoją własną specyfikę. Wraz z nią zaczynamy podróż od sielskiej Wyspy Księcia Edwarda, potem spędzamy czas wśród quebekowskiej bohemy, gdzie ceni się czas na kulturę i rozwijanie pasji, po czym przenosimy się m.in. do nie do końca bezpiecznej i mało architektonicznie odważnej metropolii Edmonton oraz wykańczanych ekologicznie terenów północnej Alberty, by pożegnać się z Kanadą w Vancouver, perełce Kolumbii Brytyjskiej, gdzie byłoby idealnie, gdyby nie bezdomni narkomani leżący na chodnikach w centrum miasta i koszmarnie drogie ceny nieruchomości.

Katarzyna Wężyk na łamach swojej książki udowadnia, że, oczywiście, nie ma krajów idealnych i Kanada też taka nie jest, obojętnie jak dobrego nie miałaby PR-u, niemniej kanadyjski naród jest ulepiony z nieco innej niż powszechna gliny, faktycznie jest się tam bezpiecznym (chociaż w montrealskich knajpkach lepiej jednak mieć portfel na oku) i poczuć, że na jednej tylko ulicy ma się tak naprawdę wokół siebie cały świat w pigułce.

W kilku miejscach odniosłam wrażenie, że autorka jest uszczypliwa i, przyznam, nie do końca rozumiem dlaczego. Kawę serwowaną w Tim Hortons opisuje jako „ledwo pijalną, o standardzie „dworca i to raczej PKS w Zamościu niż Gare du Nord”, a krótkie scenki z cyklu „Heritage Minutes”, które przybliżają najważniejsze momenty w historii Kanady, na przykład historię Violi Desmond, czy wybuch w porcie, który zrównał z ziemią pół Halifaxu to z kolei „dawka historycznych informacji podana w przygodowej formie, uroczo staroświecka w swoim wypranym z ironii żarliwym przekonaniu o potędze wiedzy i inspiracji, z telewizyjnym budżetem i unoszącym się nad całością smrodkiem dydaktycznym”. Na szczęście te lekkie złośliwości z czasem znikają i książkę czyta się już wtedy znacznie przyjemniej.

Kanada powstała jako społeczność polityczna, nie etniczna. To małżeństwo z rozsądku anglojęzycznych protestantów i francuskojęzycznych katolików (i ludności rdzennej, ale jej nikt nie pytał o zdanie). (…) Kanadyjczycy mniej oglądają się za siebie, bardziej żyją tu i teraz. (…) USA, także kraj imigrantów, używa metafory tygla, w którym kultury, język i zwyczaje przybyszy roztapiają się w jednej, amerykańskiej tożsamości. Kanada preferuje mozaikę, w której zgodnie współistnieją różne kultury i tożsamości, a imigrantów zachęca się do zachowania własnych wartości i tradycji”, podsumowuje trafnie Katarzyna Wężyk swój zdecydowanie wart przeczytania reportaż.

I tylko trochę smutno, że autorka nazywa Albertę stanem, nie prowincją (strona 215 i 218), a o absolutnie kanadyjskim serialu, „Na południe”, fenomenie tamtejszej telewizji lat 90, pisze, że to produkcja amerykańska (strona 201).

Cytaty: Kanada. Ulubiony kraj świata, Katarzyna Wężyk, Agora 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *