Anne of Green Gables Museum w Park Corner na Wyspie Księcia Edwarda mieści się w domu z 1872 roku, który w swojej oryginalnej formie stoi do dziś. Wybudowali go Annie i John Campbellowie, wujostwo Lucy Maud Montgomery, a ona sama spędzała tu mnóstwo czasu.Autorka Ani z Zielonego Wzgórza/Anne z Zielonych Szczytów podkreślała w swoich dziennikach, że w domu cioci i wujka zawsze czuła się wspaniale, nazywała go “cudownym zamkiem swojego dzieciństwa”.
Do środka wchodzi się wejściem, które prowadziło niegdyś do kuchni. Następnie udajemy się do pełnego pamiątek i zdjęć salonu. To tu, w 1911 roku, Maud brała ślub, stojąc przy kominku, który zachował się w swojej oryginalnej formie do dziś, podobnie jak część mebli. Podczas uroczystości nowożeńcom grano na organach, które nadal stoją na swoim miejscu w salonie.
Organy, na których grano Maud od ślubu, oryginalna notatka sporządzona przez autorkę, podkreślająca, że Jezioro Lśniących Wód znane z powieści o Anne Shirley to faktycznie staw mieszczący się na posiadłości Campbellów.
Na piętrze zwiedzić można sypialnię, gdzie zatrzymywała się Maud a także kołdrę, którą szyła między 12 a 16 rokiem życia ze skrawków sukienek, rękawiczek i kapeluszy należących do jej przyjaciół i ciotek a także z materiałowych wyściółek szuflad, pudełek i kufrów.
Po zwiedzeniu Muzeum można udać się na przejażdżkę powozem z Matthew Cuthbertem. Jest to trwająca około godziny wyprawa po malowniczej okolicy domu Campbellów, podczas której można przyjrzeć się bliżej florze i faunie Wyspy Księcia Edwarda. Podejrzewam, że jeszcze do niedawna ta atrakcja działała nieco jak wehikuł czasu i pozwalała przenieść się do XIX wieku, ale od jakiegoś już czasu konia ciągnącego powóz zastąpił traktor, co w moim subiektywnym odczuciu, raczej ujęło atrakcyjności tej rozrywce, niż dodało. W pełni rozumiem i popieram podnoszoną kwestię dobrostanu zwierząt niemniej, pojazd elektryczny zamiast traktora byłby chyba nieco lepszym pomysłem, bo hałas, silnika tego drugiego nie pozwala w pełni skupić się na otaczających nas, przepięknych pejzażach.
Moja rozmowa z George’m Campbellem, właścicielem i dyrektorem Muzeum.
- Jaka jest historia tego miejsca?
Ta posiadłość należy do mojej rodziny od 1776 roku. Moi prapradziadkowie, John i Annie Campbell, byli wujostwem Lucy Maud Montgomery, a ona sama często tu przyjeżdżała i spędzała z nimi sporo czasu. Zawsze podkreślała, że moi pradziadkowie byli dla niej niczym matka i ojciec a mój dziadek był dla niej jak brat. Badacze życia i twórczości Maud są zgodni co do tego, że ilekroć autorka wspomina w swoich dziełach o rodzinnym cieple i miłości, to pierwowzorem dla tych opisów były emocje i poczucie bezpieczeństwa, których doświadczała właśnie w naszym domu.
Zanim przekształciliśmy posiadłość w muzeum, była to nie najlepiej radząca sobie finansowo farma. Doszło do tego, że będąc młodym człowiekiem wyjechałem do Alberty w poszukiwaniu pracy i w ogóle nie planowałem, że znów tu zamieszkam. W końcu jednak, w latach osiemdziesiątych, matka przekonała mnie, żebym wrócił a ja szybko uzmysłowiłem sobie, że nawet jeśli będę wybitnym farmerem, nie ma szans na to, by utrzymać to wszystko z uprawy ziemi. Stało się jednak coś ciekawego – na Wyspie Księcia Edwarda zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów i turystek z Japonii, która ewidentnie odkryła wtedy historię Ani z Zielonego Wzgórza (Anne z Zielonych Szczytów). Ludzie chcieli zobaczyć gdzie dzieje się akcja książek a także dowiedzieć się więcej o życiu ich autorki. Postanowiliśmy zatem zmienić charakter naszej działalność i przekształciliśmy naszą posiadłość w Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza. Z początku mieliśmy tylko dwa pokoje w dużym domu, ale powoli się rozrastaliśmy. W 1988 roku dobudowaliśmy parterowy dom naprzeciwko niego, który służy nam m.in. jako sklepik z pamiątkami.
Dzięki Ani z Zielonego Wzgórza czterokrotnie byłem w Japonii i trzydzieści dwa razy w Chinach. Jestem właścicielem nie tylko naszego Muzeum, ale również sklepików w Charlottetown i Cavendish z pamiątkami związanymi z Anią, założyłem również wydawnictwo Kindred Spirits, które wydaje m.in. cykl o Anne Shirley w okładkach nawiązujących do zupełnie pierwszych wydań książek.
- Jak to było z Japonią i Chinami?
W latach osiemdziesiątych nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak ważną częścią japońskiej kultury stała się Anne Shirley. Jak wspomniałem, w tym czasie turyści z tego kraju zaczęli nas coraz liczniej odwiedzać aż w końcu skontaktowała się z nami największa galeria handlowa w Tokio, która szykowała ogromną wystawę poświęconą Ani z Zielonego Wzgórza i poproszono nas o pomoc w jej przygotowaniu. Wysłali delegację, która wypożyczyła od nas część elementów wystawy i zaprosili mnie z żoną do siebie. Spędziliśmy tam ponad dwa tygodnie i przyznam, że ugościli nas iście po królewsku. Dwa lata później na podobną wystawę zdecydował się największy dom towarowy w Osace, później jeszcze to samo zrobiono w Nagoi. Chiny, zwykle Hongkong, odwiedzam przede wszystkim jako biznesman, dopinam tam manufakturę i dostawy części naszych produktów.
- Na czym polega fenomen Ani w Kraju Kwitnącej Wiśni?
Wiele kobiet mówiło nam, że marzy im się takie życie, jaka wiodła ona. W latach osiemdziesiątych Japonki były w swoim państwie obywatelkami drugiej kategorii – oczekiwano od nich, że będą chodzić za swoimi mężami, nigdy ramię w ramię, miały niewiele do powiedzenia, często były wręcz niewidzialne. Rozumiem to, że chciały być jak Ania, decydować o sobie, kuć swój los własnymi rękami. Co ciekawe, swego czasu odbywało się u nas mnóstwo ślubów Japonek i Japończyków! Przyjeżdżali pobierać się w naszym salonie, tym samym, w którym za mąż wyszła Maud, stojąc przy kominku, który jest w tym pokoju odkąd stoi cały dom. Moja babcia zagrała dla Maud Marsz weselny, a potem moja mama grała go parom, które się tu pobierały! Niestety, gdy w Japonii skończył się ekonomiczny boom, śluby się urwały, zaczęło też do nas przyjeżdżać znacznie mniej turystów z tego kraju.
- Co w zbudowanym w 1776 roku budynku jest oryginalnie z tamtego okresu?
Zdecydowana większość rzeczy. Kiedy w latach pięćdziesiątych ludzie wyrzucali stare meble i elementy wyposażenia i zaczęli sobie zamawiać nowe z niezwykle kiedyś popularnych katalogów Searsa, nas nie było stać na takie zmiany, tym samym mamy masę oryginalnych rzeczy z okresu, gdy powstał dom. Rodzicom było wtedy nieco smutno, ale szybko zrozumieliśmy, że nie mamy czego żałować, wręcz przeciwnie, jest to ogromna wartość dodana naszego Muzeum.
- Ile osób rocznie was odwiedza?
Około czterech tysięcy, z czego większość zjawia się u nas latem. Poza Japończykami przybywają do nas zwiedzający z Dubaju, Turcji, czy Francji. Mamy też regularne wycieczki turystów z wycieczkowców, które cumują w Charlottetown, niestety, nie wszyscy trafiają do nas, część z nich przyciąga państwowe muzeum w Cavendish.
- Czy historia Anne Shirley mogłaby dziać się gdziekolwiek na świecie poza Kanadą? Czy te książki i ta bohaterka są odzwierciedleniem tego kraju i Wyspy Księcia Edwarda?
Och nie, to jest absolutnie kanadyjska rzecz.
- A co jest w niej takiego kanadyjskiego?
Na przykład opisy tutejszego wiejskiego życia, czerwona gleba, która w Kanadzie występuje tylko na Wyspie Księcia Edwarda, krajobrazy… Podejrzewam, że to jak z Pippi Pończoszanką, której pewnie nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie poza Szwecją… Myślę, że mamy na Wyspie Księcia Edwarda ogromne szczęście, że Ania urodziła się właśnie tutaj. Jej historia jest na tyle uniwersalna, że przemawia do czytelników chyba pod każdą szerokością geograficzną, a jednocześnie jest ogromnie związana z nami. Książki ciągle się sprzedają, powstają kolejne ekranizacje, które przedstawiają Anię nowym pokoleniom… Kiedy Netflix wyprodukował serial Ania, nie Anna, od razu odczuliśmy wzmożone zainteresowanie naszym Muzeum, zaczęło nas odwiedzać więcej osób niż zwykle. Magia Anne Shirley cały czas działa.