Moją uwagę na The Damn Truth zwróciła Marlene Jean, blogerka muzyczna i fanka kanadyjskich zespołów. Montrealska ekipa w składzie Lee-la Baum (wokal, gitara), Tom Shemer (gitara), PY Letellier (bas, wokal) i Dave Traina (perkusja) to zespół z ogromną charyzmą, czerpiący z psychodelicznego rocka lat 70 zarówno stylistyką jak i muzycznym pazurem. Dzięki Marlene udało mi się skontaktować z managerem zespołu Ralphem Alfonso i przeprowadzić wywiad z Lee-lą, porywającą wokalistką i gitarzystką formacji.
- The Damn Truth nie są w Polsce bardzo znaną grupą, zatem czy mogłabyś przedstawić Was polskim fanom muzyki? Jak zaczęła się wasza historia, skąd taka nazwa?
Gdy założyliśmy nasz zespół mieliśmy to wyjątkowe szczęście być w zasadzie jedyną rock’n’rollową grupą w naszym mieście zatem znalezienie miejsca, gdzie moglibyśmy dać chociażby krótki koncert graniczyło z cudem. Trafiliśmy w moment, gdy w Montrealu dosłownie nic się nie działo wokół muzyki rockowej. Uznaliśmy, że zamiast poddawać się obecnym na około trendom, stworzymy sobie własną scenę muzyczną – sami zajęliśmy się organizowaniem koncertów, projektowaniem plakatów, tworzeniem teledysków i nagraniem pierwszej płyty. Nie robiliśmy tego, bo uważaliśmy, że zrobimy to lepiej – robiliśmy to, bo nie było dosłownie nikogo, kto by nam w tym pomógł. Stąd pomysł na nazwę naszej grupy – The Damn Truth, czyli nasza cholerna prawda wokół tego, przez co musieliśmy przejść, żeby dojść do miejsca, w którym jesteśmy.
- To, co natychmiast wpadło mi w ucho to Wasze muzyczne nawiązania do rocka lat 70. Skąd taki pomysł na siebie? Czego słuchaliście dorastając?
Muzycznie wszyscy wnieśliśmy do zespołu coś innego. Ja słuchałam głównie klasycznego rocka i muzyki folkowej, Toma ciągnęły bardziej psychodeliczno-rockowe klimaty, Dave’a hard rock i metal, a PY-a muzyka country i glam rock. Wszystko to zaowocowało stylem muzycznym The Damn Truth, stworzyliśmy nasz własny sznyt.
- Na Waszej stronie internetowej znalazłam takie zdanie: “W żyłach The Damn Truth płynie charakterystyczny dla lat 60 etos samowystarczalności. Ich etyka pracy przyniosła im już blisko 2 miliony odtworzeń na Spotify, 60.000 obserwujących na TikToku i ponad 2 miliony odsłon na YouTubie.” “Etos samowystarczalności” bardzo mnie zaintrygował, o co tu dokładnie chodzi w kontekście Waszej muzyki, twórczości i codziennego, rockandrollowego życia?
Tak, jak wspomniałam wcześniej, wszystko musieliśmy wokół siebie zorganizować sami, bo gdy zaczynaliśmy, nikogo nie interesowała muzyka, którą chcieliśmy grać. Oczywiście, nikt z nas nie urodził się w latach 60, co sprawia, że ta dekada wydaje nam się tym bardziej mistyczna i zaczarowana. Nie można się nie zastanawiać nad tym cóż to był za wspaniały czas dla ruchów społecznych, dla pokoju, dla miłości! Dorastając w późnych latach 90 wyczuwałam wokół mnie fałsz, czy to przy okazji muzyki, która była wówczas popularna, czy tego, co się ogólnie działo na świecie. Ucieczki przed tym szukałam w kolekcji klasycznego rocka, która należała do moich rodziców – znalazłam tam artystów, którzy mówili o czymś ważnym, mających coś istotnego do przekazania, zadawali ciekawe pytania i szukali odpowiedzi. Samo słuchanie tej muzyki mi nie wystarczało, czułam, że chcę się z tamtymi czasami stopić również w kontekście filozofii życia, sposobu bycia, wyglądu, mowy, że wszystko to pomoże mi jeszcze głębiej zatopić się w twórczość artystów tamtych lat, lepiej zrozumieć ich przekaz.
- Wasz najnowszy album Now or Nowhere to istny majstersztyk. Nie ma tu żadnych słabszych punktów, jest to rock and roll w czystej postaci. Zapytam Cię jeszcze o proces jego tworzenia, ale teraz powiedz mi proszę jak The Damn Truth rozwinęli się od czasów Waszych poprzednich krążków Dear in the Headlights i Devilish Folk?
Dzięki! 🙂
Po spędzeniu razem całych lat w trasach koncertowych i poznawaniu masy przeróżnych ludzi, dotarło do mnie, że mamy jako społeczeństwo pewien problem – gdzie się nie pojedzie, czego się nie robi, nie da rady uciec przed złymi wieściami. Jesteśmy bombardowani negatywnym przekazem, czy to przez całodobowe stacje informacyjne, czy media społecznościowe. Doszłam do wniosku, że najbardziej rockandrollową rzeczą, jaką można obecnie zrobić to dać ludziom nadzieję. W czasie ustawicznych złych informacji, propagandy, siania strachu, największym możliwym buntem jest wypatrywanie lepszego jutra. Utwierdziłam się w tym, że mam rację rozmawiając z wieloma osobami po naszych koncertach. Wszyscy potrzebujemy nadziei. Podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z chłopakami z zespołu a oni się ze mną zgodzili. Piosenki z nowej płyty narodziły się z tego uczucia i uważam, że ten album bardzo dobrze ilustruje te nastroje.
- Sześć piosenek na Now or Nowhere wyprodukował Bob Rock a nagrano je w studiu Bryana Adamsa. Aż trudno wyobrazić sobie większą rockową implozję! Jak się pracowało z Bobem? W końcu to człowiek-legenda!
Gdy byliśmy w trasie po Europie, zaczęliśmy rozmawiać o tym jak chcemy podejść do nagrywania kolejnych piosenek. Bardzo zależało nam na współpracy z producentem, z którym jeszcze nie mieliśmy okazji niczego nagrać, z kimś, kto dobrze zna się na rock’n’rollu. Bob Rock stał się naszym marzeniem. Okazało się, że mamy z nim wspólnego znajomego, który pomógł nam wysłać mu nasze demo. Bob odezwał się w ciągu dwunastu godzin i zaprosił nas do Vancouver na nagrania. Obłęd! Praca z nim to była czysta przyjemność. On ma ogromną wiedzę a jego doświadczenie pracy w studiu jest nieporównywalne z niczyim. Wspaniałe doświadczenie! Tak sobie wszyscy przypadliśmy do gustu, że niedługo wracamy do Warehouse Studio nagrywać następny album. Nie możemy się doczekać!
- Utwór “This Is Who We Are Now” został napisany na poczekaniu, w trakcie trasy zespołu. Często Wam się zdarza pracować w taki spontaniczny sposób? Jak zwykle wygląda Wasz proces twórczy?
Pomysł na tę piosenkę wpadł Tomowi do głowy, gdy byliśmy w Texasie. Ot tak, znikąd, najpierw wymyślił refren a następnie riff. Zanim wróciliśmy do Montrealu słyszeliśmy je już z milion razy. Przyszliśmy na próbę, dopracowaliśmy wszystko, zagraliśmy a ze mnie po prostu zaczęły wypływać słowa. Przyszły mi do głowy dokładnie wtedy i od razu je zapamiętałam, nigdy nie musiałam ich spisywać. Nie mamy żadnego konkretnego procesu twórczego, wszystkie utwory są inne i powstają w różnych okolicznościach. Każdy z nas może coś napisać, stworzyć, pokazać to reszcie, przećwiczyć, popróbować.
- Wiem, że z powodu pandemii mieliście problemy z dokończeniem nagrywania Now or Nowhere. Jak pandemia wpłynęła na Waszą pracę?
Fakt, że nie daliśmy rady nagrać całej płyty pod okiem Boba był dla nas z początku szalenie przykry, ale przecież szlag trafił dosłownie cały świat i nic nie mogliśmy z tym zrobić. Po pierwszym szoku (i sporej ilości wypitego wina), wzięliśmy się w garść i resztę materiału dograliśmy sami, korzystając z tego, czego nauczyliśmy się od niego. Mieliśmy dwa studia nagrań do dyspozycji, Dave’s FreqShop oraz Tom’s Grandma’s House, gdzie mogliśmy spokojnie pracować, nagrywać, nanosić poprawki, stawiać kropki na “i”. W kilku momentach pomógł nam też niezwykle utalentowany producent Jean Massicotte.
- Kiedy słucham tekstu utworu “Tomorrow”: “I don’t know what tomorrow brings / All I know is right here, right now” (Nie wiem co przyniesie jutro / Wszystko, co znam to tu i teraz – przyp. autorki), odczytuję go jako swego rodzaju ostrzeżenie – nie warto robić większych planów, trzeba żyć tym, co dzieje się w tej chwili, bo nie wiadomo co wydarzy się za chwilę. Nie wiem, czy tekst powstał pod wpływem pandemii, na pewno można go pod nią podpiąć, ale na mnie zrobił wrażenie, gdy słuchałam tego utworu krótko po wybuchu wojny w Ukrainie. Kojarzy mi się z niepewnością, z niepokojem o to, co się stanie, co się będzie działo. Czy ten utwór ma dla Was szczególne znaczenie?
Ogromnie współczujemy Ukrainie i wszystkim krajom na świecie rozdartym przez wojnę. Bardzo ciężko się to wszystko ogląda, zwłaszcza, jeżeli człowiek stara się nieść przesłanie pokoju, miłości i pozytywnego myślenia. “Tomorrow” to zdecydowanie jeden z kluczowych utworów na naszych koncertach, bo mocno wierzymy w jego przesłanie – jak mówisz, nie wiadomo co przyniesie przyszłość a tę niepewność mogą zagłuszyć jedynie miłość i empatia. Ta piosenka powstała z pragnienia lepszej teraźniejszości. Zawsze mamy taką obsesję związaną z tym, co wydarzyło się wczoraj i tym, co będzie dziać się jutro, że nie mamy czasu na przyjrzenie się temu, co ma miejsce tu i teraz, niejednokrotnie przed naszymi oczami. Tekst refrenu przyszedł Tomowi do głowy dość łatwo i szybko, chyba pod prysznicem, i od razu było to dokładnie to, o co chodziło. Kilka dni później mieliśmy już riff i pokazaliśmy wszystko Bobowi, który pomógł nam ten utwór tak obudować i dopieścić, że stał się typowym, stadionowym, rockandrollowym numerem. To piosenka z ogromnym ładunkiem nadziei, a wspólne śpiewanie jej z publicznością zawsze jest magicznym przeżyciem.
- W lipcu i sierpniu przyjedziecie do Europy, m.in. na osiem występów w Wielkiej Brytanii. Czy będzie szansa zobaczyć Was w Polsce?
Tak, tego lata przyjeżdżamy do Europy w sumie na trzy tygodnie, potem wracamy na koncerty do Kanady. Do Polski niestety nie dotrzemy, ale mamy ogromną nadzieję, że uda nam się dla Was kiedyś zagrać!
- A jak to jest doświadczyć koncertu The Damn Truth? Czego mogą spodziewać się fani po Waszych występach?
Dla nas występowanie to kwintesencja naszej pracy. Uwielbiamy pisać piosenki, czy nagrywać płyty, ale nic, dosłownie nic nie jest w stanie równać się z byciem w trasie i graniem dla całej masy fantastycznych ludzi, łączeniem się z nimi w miłosnym, rockandrollowym uścisku. Nie ma lepszego uczucia, nie ma lepszej energii niż występ na scenie.
- A czy popularność, którą zdobyliście jest tym, czego oczekiwaliście, co sobie wymarzyliście? Takie życie to musi być cała huśtawka emocji!
Jesteśmy bardzo szczęśliwi i wdzięczni za to, że nasza muzyka podoba się ludziom, że możemy robić to, co kochamy, że jeździmy po świecie. To dar, wobec którego nie przechodzimy obojętnie.
Duże podziękowania dla Marlene Jean i Ralpha Alfonso za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu.
Wywiad ukazał się również na portalu topguitar.pl