
Źródło: prywatne archiwum Douga Stollery’ego.
- Historia Delwina Vrienda z Edmonton, który w pierwszej połowie lat 90 stracił pracę tylko dlatego, że jest gejem, stała się kamieniem milowym dla walki o równe prawa kanadyjskiej społeczności LGBTQ+. Na jej podstawie powstał film dokumentalny „Duma a uprzedzenie”, którego Pan jest producentem, ale Pana zaangażowanie w tę sprawę jest znacznie bardziej fundamentalne – był Pan w zespole prawników, którzy argumentowali przed kanadyjskim Sądem Najwyższym, że to, co spotkało Delwina Vrienda było niekonstytucyjne. Czy może Pan przybliżyć co się wtedy działo?
– Na początku lat dziewięćdziesiątych, Delwin Vriend był wykładowcą w małej uczelni w Edmonton w prowincji Alberta. Stracił pracę, ponieważ jest gejem. Gdy wezwały go do siebie władze uczelni, usłyszał: „Dowiedzieliśmy się, że jest pan gejem. Czy to prawda?”. Przyznał, że owszem, po czym został zwolniony. Zwrócił się więc do Komisji Praw Człowieka, ponieważ w Kanadzie zwalnianie ludzi z powodu dyskryminacji z określonych powodów jest nielegalne, ale Komisja Praw Człowieka stwierdziła: „Przykro nam, ale przepisy w Albercie nie obejmują ochrony przed zwolnieniem z powodu orientacji seksualnej”.
To nie było niedopatrzenie ze strony rządu prowincji, to była polityka Alberty, zgodnie z którą geje i lesbijki nie powinni być chronieni przed dyskryminacją. W związku z tym, Delwin Vriend wniósł pozew przeciwko prowincji Alberta, domagając się od sądu stwierdzenia, że nieuwzględnienie orientacji seksualnej w ustawodawstwie dotyczącym praw człowieka jest niezgodne z konstytucją. Sprawa została wniesiona na podstawie Kanadyjskiej Karty Praw i Wolności, która jest dokumentem konstytucyjnym i zakazuje rządowi dyskryminacji obywateli z określonych powodów. Delwin Vriend argumentował, że nie uwzględniając orientacji seksualnej w swoich przepisach dotyczących praw człowieka, rząd Alberty dopuszcza się dyskryminacji.
Problemem było to, że kanadyjska Karta nic nie mówi o orientacji seksualnej. Mimo to, Sąd Najwyższy Alberty orzekł, że orientacja, choć nie jest w niej wymieniona wprost, jest podobna do innych powodów dyskryminacji, które są w dokumencie wyraźnie wypunktowane. Sędzia ogłaszający wyrok stwierdził, że zaniechanie przez rząd Alberty zakazania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną rzeczywiście było niekonstytucyjne.
W tamtym momencie nikt w kraju tak naprawdę o tej sprawie nie wiedział, nie była ona w ogóle nagłośniona. Kiedy jednak zapadł wyrok, nagle zrobiło się o niej głośno i rząd prowincji postanowił odwołać się do Sądu Apelacyjnego Alberty. Ten uchylił wcześniejszy werdykt twierdząc, że nie doszło do dyskryminacji ze strony rządu. Orzeczenie jednego z członków składu sędziowskiego było szczególnie obraźliwe. Zawierało ono odniesienia do trzech seryjnych morderców seksualnych, które nie miały absolutnie niczego wspólnego ze sprawą młodego mężczyzny zwolnionego z pracy z powodu bycia gejem, za to sugerowało, że można doszukiwać się między jednym i drugim pewnych paraleli.
Dlatego zwróciliśmy się do Sądu Najwyższego Kanady w Ottawie z prośbą o finalne rozstrzygnięcie tej sprawy. Nie jest to proste, ponieważ rozpatruje on bardzo niewiele spraw w ciągu roku, w dodatku trafiają tam kazusy z całego kraju trzeba zatem bardzo mocno argumentować, dlaczego Sąd powinien zająć tym, z czym się do niego zwracasz. Na szczęście w Ottawie zdecydowano się rozpatrzyć naszą sprawę. Wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego Kanady uznali, że to, co spotkało Delwina Vrienda narusza Kartę Praw i Wolności oraz że nieuwzględnienie orientacji seksualnej w ustawodawstwie Alberty jest niezgodne z konstytucją. Była to decyzja historyczna, ponieważ do tego momentu jeszcze nigdy nie było homoseksualnych przed Sądem Najwyższym Kanady pomyślnego rozstrzygnięcia sprawy dotyczącej praw osób. Sąd uznał, że właściwym rozwiązaniem jest skuteczna nowelizacja ustawy a co było niezwykle istotne – stwierdził, że orientacja seksualna bezwzględnie musi zostać uwzględniona i, że sędziowie sami się tym zajmą, nie był im do tego potrzebny rząd Alberty.
Od tego momentu geje i lesbijki w Albercie zaczęli być chronieni przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną, ale znaczenie tego werdyktu było znacznie większe – po tej decyzji, na wielu frontach w całej Kanadzie sądy unieważniły i zmieniły przepisy tak, aby geje, lesbijki i osoby biseksualne miały w kraju identyczne prawa co osoby heteroseksualne zaś rząd Kanady, zgodnie z tymi decyzjami, zreformował prawo federalne, zapewniając im pełną równość małżeńską.
Ale to nie wszystko. Sądy w innych krajach zaczęły powoływać się na tę decyzję, unieważniając przepisy kryminalizujące związki osób tej samej płci. Dotyczyło to między innymi prawa zakazującego związków homoseksualnych w Indiach, kraju o najwyższej populacji na świecie, a w rezultacie prawdopodobnie również z największą społecznością LGBTQ na świecie. Zatem, implikacje sprawy Delwin Vriend wykraczają poza Kanadę.
- Czy dotyczy to tylko krajów Wspólnoty Narodów, czy również innych?
– Myślę, że w większości dotyczy to państw Wspólnoty Narodów, ale warto wspomnieć, że Karta Praw i Wolności jest unikalna dla Kanady, zaś inne kraje mają własne konstytucje, którymi się kierują.
- Jaka była Pana rola w procesie Delwina Vrienda?
– Kiedy sprawa trafiła do pierwszego sądu, nie miałem przy niej żadnej roli. Delwin miał innego prawnika, który potem wyprowadził się z prowincji i nie był już zaangażowany w tę kwestię. Dlatego sprawą zajęła się Sheila Greckol, która jest doskonałą prawniczką ds. prawa pracy, z dużym doświadczeniem w zakresie praw człowieka. Pewnego dnia, w czerwcu 1994 roku, jechałem rowerem przez park i przypadkiem zobaczyłem Sheilę przemawiającą do grupy ludzi na temat tej sprawy. Kojarzyłem ją ze studiów, była ode mnie rok wyżej, ale poza tym nie znałem jej dobrze. Wysłuchałam, tego co miała do powiedzenia, a później napisałem do niej list z deklaracją, że jeśli będzie taka potrzeba, to chętnie jej pomogę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o Karcie Praw i Wolności, byłem radcą prawnym, a moja praktyka polegała głównie na negocjowaniu i sporządzaniu dużych kontraktów infrastrukturalnych, co nie ma nic wspólnego z prawami człowieka. Zaproponowałam pracę w tle sprawy, ale Sheila, ku mojemu zaskoczeniu, postanowiła: „Będziesz moim współprawnikiem!”.
Podkreślam – nie miałem wtedy żadnego doświadczenia w tej dziedzinie, ale jednocześnie naprawdę potrzebowaliśmy w zespole kogoś, kto był członkiem społeczności 2SLGBTQ. Analogicznie, byłoby bardzo dziwne, gdyby zespół prawny składający się wyłącznie z mężczyzn prowadził sprawę dotyczącą praw kobiet. Tak więc, gdyby tę sprawę prowadziły tylko osoby heteroseksualne, to po pierwsze nie wyglądałoby to dobrze wizualnie, ale, co znacznie ważniejsze, nie wniosłoby też perspektywy społeczności 2SLGBTQ, co uważam za ważne. Pomyślałem zatem „No dobrze, kto inny się tym zajmie?” i się zgodziłem.
Sheila i ja byliśmy współprawnikami zarówno w Sądzie Apelacyjnym jak i Sądzie Najwyższym Kanady. Bycie obrońcą w takich sprawach to znacznie więcej niż tylko występowanie przed sądem. Najważniejsze jest stworzenie argumentów, które zostaną mu przedstawione. Rozprawa przed Sądem Najwyższym Kanady trwa tylko kilka godzin, ale zanim do niej dojdzie spędza się całe miesiące na pisaniu i dopracowywaniu argumentów, aby upewnić się, że wszystkie kluczowe punkty są zrozumiałe. Ogromna część pracy polega na przygotowaniu swoich racji, na skupieniu się na tym jak odpowiedzieć drugiej stronie i jak najlepiej przedstawić to, na czym nam zależy. A potem, kiedy staje się przed obliczem sądu, podsumowuje się to, co wyraziło się w swojej argumentacji tylko w znacznie krótszej, bardziej skondensowanej wersji i odpowiada się na pytania, które może zadać sąd, który wcześniej zapoznał się ze wszystkimi materiałami.

- Jak długo trwała rozprawa w Sądzie Najwyższym?
– Sama rozprawa miała trwać dwa dni, ale zakończyła się w jeden. W rozprawie uczestniczyło, o ile dobrze pamiętam, około siedemnaście lub osiemnaście tzw. osób interweniujących, które nie są bezpośrednimi stronami w sprawie, ale mogą mieć w niej swój interes lub coś do dodania. Każda z nich miała maksymalnie pięć minut na swoje wystąpienie, więc musieli być bardzo zwięźli. Jeśli chodzi o czas, jaki sąd potrzebował na podjęcie decyzji, argumentacja odbyła się w listopadzie 1997 roku, a decyzja zapadła w kwietniu 1998 roku. Jak na Sąd Najwyższy Kanady to dość szybko, zwłaszcza, że werdykt liczył ponad 100 stron, więc sąd potrzebował dużo czasu na jej napisanie.
- Czy miał Pan później podobne sprawy?
– Jak wspomniałem, zanim zostałem zatrudniony do tej sprawy, byłem prawnikiem specjalizującym się w prawie budowlanym. Podczas tej sprawy cały czas byłem prawnikiem specjalizującym się w prawie budowlanym i po niej również byłem prawnikiem specjalizującym się w prawie budowlanym. Moja praktyka prawnicza wyglądała więc tak, jak zawsze. Pracowaliśmy nad sprawą Vrienda nocami i w weekendy, ponieważ nie otrzymywaliśmy za to żadnego wynagrodzenia a musieliśmy zarabiać na życie i płacić rachunki… Nigdy wcześniej nie byłem prawnikiem zajmującym się prawami człowieka i nadal nie postrzegam siebie w ten sposób, ale od lat działam pro bono dążąc do zniesienia kryminalizacji związków osób tej samej płci na Jamajce – tamtejszy proces sądowy przebiega znacznie wolniej.
- Jak wygląda sytuacja społeczności LGBTQ+ w Kanadzie? Z naszej perspektywy wydaje się ona zasadniczo idealna – pełna równość. Oczywiście, nic nie stało się z dnia na dzień, zajęło to wiele lat zanim sytuacja się poprawiła. Ale jak to naprawdę wygląda od środka? Czy faktycznie jest tak idealnie? Czy jest pewność, że nic się w tej materii w Kanadzie nie zmieni?
– Zacznę od tego, że jeśli chodzi o kwestie równości i dyskryminacji, nie ma czegoś takiego jak doskonałość. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą dyskryminować mogących się od nich różnić – czy to ze względu na rasę, płeć, wiek, sprawność, czy cokolwiek innego – ludzi. Niestety, dyskryminacja jest faktem, do pewnego stopnia, we wszystkich społeczeństwach.
Jeśli chodzi o to, co nazywamy w Kanadzie społecznością 2SLGBTQ (2S to dwuduchowość, termin uznawany przez Narody Rdzenne) rozróżniłbym z jednej strony część LGB, czyli lesbijki, gejów, osoby biseksualne i T – transpłciowe – z drugiej.
W kwestii orientacji seksualnej przeszliśmy bardzo długą drogę. Śluby osób tej samej płci są w Kanadzie normą już od dwudziestu lat i myślę, że mocno zakorzeniły się w naszym społeczeństwie – fakt, że dwie osoby tej samej płci są w związkach małżeńskich, nie jest zaskakujący, czy jest niezwykły, jest zwyczajnie powszechny. To, że para jednopłciowa może mieć jedno, dwoje lub troje dzieci, również jest całkowicie normalne. Czy są ludzie, którzy dyskryminują pary jednopłciowe? Jasne, ale jeśli chodzi o prawodawstwo, nie przypominam sobie żadnych przepisów w tym kraju, które dyskryminowałyby ze względu na orientację seksualną, a jeśli ktoś taki znajdzie, zostanie on natychmiast zniesiony.
Prawa osób transpłciowych pojawiły się później niż prawa oparte na orientacji seksualnej. Tak jest w Kanadzie, prawdopodobnie tak jest wszędzie indziej. Z pewnością członkowie społeczności transpłciowej poczynili na tym polu ogromne postępy, a znacząca liczba przepisów, które dyskryminowały osoby transpłciowe została zniesiona.
Wszędzie w Kanadzie nielegalna jest dyskryminacja ze względu na tożsamość płciową. Obserwujemy jednak pewien regres praw, które zostały osiągnięte przez osoby transpłciowe. Mam tu szczególnie na myśli Stany Zjednoczone, gdzie prezydent ogłosił, że osoby transpłciowe w ogóle nie istnieją, ale jednocześnie stwierdził, że takie – nieistniejące przecież – osoby należy wykluczyć z wojska. Pewne problemy widzimy też w Kanadzie, szczególnie w trzech prowincjach, gdzie niektóre przepisy zmieniono w sposób naruszający prawa osób transpłciowych.
W Nowym Brunszwiku wprowadzono wymóg zgody rodziców na używanie względem uczniów innego – takiego jakiego oni sami sobie życzą – imienia lub zaimka w szkołach, ale nowy rząd prowincji już uchylił te przepisy. W Saskatchewan wprowadzono podobne prawo. Sprawa trafiła tam do sądu, gdzie wydano nakaz przeciwko rządowi, który z kolei natychmiast powołał się na tzw. klauzulę niezależności. Jest to klauzula zapisana w Karcie Praw i Wolności, która stanowi, że rząd może oświadczyć, iż jego ustawa pozostaje ważna pomimo faktu, że jest sprzeczna z Kartą. Umieszczenie takiej klauzuli w tym dokumencie było wynikiem kompromisu między rządem federalnym a rządami kilku prowincji, w tym Alberty.
- Tak było w przypadku sprawy Delwina Vrienda. Rząd Alberty rozważał powołanie się na tę klauzulę po decyzji Sądu Najwyższego.
– Tak, ale ostatecznie tego nie zrobili. W Saskatchewan jednak powołano się na tę klauzulę i obecnie trwa tam spór sądowy w tej sprawie. W Albercie, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, uchwalono trzy projekty ustaw naruszające prawa osób transpłciowych. Jeden z nich jest zbieżny z tym znanym z Nowego Brunszwiku i Saskatchewan i dotyczy używania przez szkołę imion oraz zaimków, których życzy sobie osoba transpłciowa dopiero po uzyskaniu przez placówkę zgody na to od rodziców.
I tu warto się na moment zatrzymać.
Problem polega na tym, że w przypadku młodzieży, która ma wspierających rodziców, jest bardzo mało prawdopodobne, aby matki i ojcowie nie wiedzieli o tożsamości płciowej swojego dziecka. Kiedy zatem szkoła o tym powiadamia, to albo powiadamia rodziców, którzy i tak już o tym wiedzą i nie muszą być powiadamiani, albo powiadamia pozostałych rodziców i tu potencjalnie istnieje ryzyko dla dziecka wynikające z takiego ujawnienia – w efekcie może być ono na przykład wyrzucone z domu.
Drugi zestaw przepisów w Albercie dotyczy zdrowia i terapii uzgadniających płeć u młodzieży, w szczególności stosowania leków hamujących dojrzewanie i terapii hormonalnej. Jest to obecnie kwestionowane w sądzie, kilka tygodni temu sąd pierwszej instancji wydał nakaz sądowy zakazujący rządowi wprowadzenia tego przepisu. Oznacza to, że rząd nie może wprowadzić tego prawa w życie, dopóki sąd nie będzie miał możliwości zapoznania się z pełną argumentacją. To niekoniecznie oznacza, że takie przepisy zostaną uchylone, ale rząd musi poczekać z ich egzekwowaniem.
Trzeci zestaw przepisów dotyczy udziału kobiet transpłciowych w sporcie. Osobiście myślę, że on również zostanie zakwestionowany, ale zobaczymy, co z tego wyniknie.
Moim zdaniem sam fakt uchwalenia tych przepisów wskazuje na odejście od ochrony praw osób transpłciowych. Czy zatem sytuacja jest idealna? Nie, nigdy nie jest, ale jest zdecydowanie lepiej, co nie znaczy, że wciąż nie ma pracy do wykonania, szczególnie przy okazji wspierania praw osób transpłciowych.

Źródło: prywatne archiwum D. Stollery’ego.
- Jak można przekonać społeczeństwo, w inny sposób niż tylko poprzez prawo i regulacje, że to, że wszyscy są równi jest w porządku? Mówi Pan, że społeczność 2SLGBTQ jest idealnie zintegrowana ze społeczeństwem kanadyjskim i, oczywiście, nigdy nie jest idealnie, ale jest naprawdę dobrze. Jednak, prawo prawem, ale co ze zbudowaniem społeczeństwa, które po prostu akceptuje ludzi? Jak to zrobić?
– Cóż, to jedno z tych pytań o to, co jest pierwsze: prawo czy zmiany w poglądach społecznych? Bo to może działać w obie strony.
Nie sądzę, żebyśmy odnieśli w Kanadzie sukces, gdyby nie zaczęły się zmieniać poglądy społeczne. Myślę, że był to bardzo ważny argument dla Sądu Najwyższego przy podjęciu decyzji w sprawie Delwina Vrienda. Jednocześnie wiem, że zmiana prawa miała ogromny wpływ na społeczeństwo.
Kiedy Sąd Najwyższy Kanady orzekł, że brak zakazu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną jest zasadniczo niezgodny z tym, kim jesteśmy jako kraj, miało to naprawdę potężne znaczenie dla jego mieszkańców i mieszkanek. Potem wszystko potoczyło się lawinowo – niektórzy poczuli się swobodnie ujawniając swoją orientację i ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że takie osoby po prostu są wśród nas. Nie wiedziałem, że mój dentysta jest gejem! Nie wiedziałam, że najlepsza przyjaciółka mojej mamy jest lesbijką! Nie miałem pojęcia, że moja ciotka jest biseksualna! A potem uświadamiasz sobie, że to tak naprawdę ludzie, których znasz, szanujesz i kochasz, a nie grupa ludzi, o których nic nie wiesz i których uważasz za przerażających, bo wydają się inni. To ma ogromny wpływ na społeczeństwo – im więcej ludzi się ujawnia, tym bardziej staje się to powszechnie akceptowalne.
- Ostatnio wydawało się oczywiste, że liberalny rząd w Ottawie zostanie zastąpiony przez konserwatywny. Tak się nie stało, jednak pytanie tylko co by się stało ze społecznością 2SLGBTQ, gdyby wyniki wyborów były inne? Czy miałoby to na nią jakikolwiek wpływ?
– Powiedziałbym, że jeszcze osiem, czy dziewięć miesięcy temu prawdopodobieństwo, iż Partia Konserwatywna wygra wybory nie było jedynie możliwością, ale wręcz pewnością. W sondażach byli tak daleko przed Partią Liberalną, że nikt nie wyobrażał sobie, iż konserwatyści nie zostaną wybrani zdecydowaną większością. A jednak nie zostali! To był absolutnie niewiarygodny polityczny zwrot akcji.
Ryzyko związane z rządem konserwatywnym polega na tym, że w niektórych sprawach może zdecydować się na zastosowanie klauzuli niezależności. I rzeczywiście, Pierre Poilievre, lider Partii Konserwatywnej, w swoim programie wyborczym zapowiedział, że zamierza się na nią powołać w odniesieniu do pewnych aspektów prawa karnego, nie mających jednak nic wspólnego z orientacją seksualną czy tożsamością płciową. Chociaż Karta Praw i Wolności obowiązuje od 1982 roku, nigdy nie została przywołana na poziomie rządu federalnego, zatem z liberałami u władzy, sądzę, że tak będzie nadal.
Czy gdyby Partia Konserwatywna wygrała wybory federalne, użyłaby klauzuli aby uchylić prawo do małżeństw osób tej samej płci? Nie ma mowy, zostaliby za to wyrzuceni z urzędu. Jest to tak głęboko zakorzenione w kanadyjskim społeczeństwie, że nie ma możliwości, aby ktokolwiek w ogóle o tym pomyślał. Zna Pani wyrażenie „trzecia szyna”? Jest taka w metrze i jeśli się jej dotknie, zostanie się porażonym prądem. W kanadyjskiej polityce istnieje kilka „trzecich szyn”. Małżeństwa osób tej samej płci i aborcja (względem której w Kanadzie nie ma żadnych ograniczeń) są jednymi z nich. Żaden rząd nigdy nie wpadłby na to, by przy tym grzebać, bo to byłoby politycznym samobójstwem.
Prawdopodobnie ważniejsze dla naszej dyskusji jest to, że wiele kwestii, o których mówimy, leży w gestii władz prowincji, a nie władz federalnych. Kwestia tego, kto z kim może zawrzeć związek małżeński podlega jurysdykcji federalnej, ale jeśli chodzi o zatrudnienie, to leży ono głównie w gestiach prowincji. Jest kilka branż, które podlegają jurysdykcji federalnej, na przykład lotnictwo, ale prawa pracownicze większości osób pracujących w Kanadzie są ustalane przez jurysdykcje prowincji. Ponieważ większość tych przepisów ma charakter prowincjonalny, to właśnie tam istnieje większe niż w Ottawie ryzyko powoływania się na klauzulę niezależności.
Czyli – tak, istnieje mechanizm obejścia praw za pomocą klauzuli, ale, powtórzę – dla społeczności LGB uważam to za bardzo mało prawdopodobne. Dla społeczności transpłciowej? Tak, zresztą już to widzimy. Uczciwie rzecz biorąc, przepisy antytranspłciowe wprowadzono tylko w trzech prowincjach, z czego w jednej zostały już uchylone, więc i tak nie jest źle. Co więcej, myślę, że jest mało prawdopodobne, aby przepisy antytranspłciowe zostały wprowadzone gdziekolwiek indziej, chyba że nastąpią jakieś znaczące zmiany polityczne. W Kolumbii Brytyjskiej, gdzie właśnie teraz jestem, myślę, że nie ma na to najmniejszych szans.

- Czy istnieje szansa na uzyskanie azylu w Kanadzie z powodu doświadczania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną we własnym kraju?
– Tak, istnieją takie organizacje jak Rainbow Railroad, które są bardzo zaangażowane w tę działalność. Wiem, że wiąże się z tym sporo wyzwań i wiele problemów imigracyjnych. Myślę, że jednym z nich jest – ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie – udowodnienie, że jest się gejem, czy lesbijką. Może się to wydawać dziwne, bo przecież jeśli pochodzi się z kraju, w którym bycie gejem jest przestępstwem, nie można się ujawnić. Jak zatem udowodnić, że jest się gejem na podstawie swojego życia w tym kraju? Oczywiście, kanadyjscy urzędnicy imigracyjni myślą: „Cóż, nie można po prostu tu przyjechać, powiedzieć, że jest się gejem i oczekiwać, że rząd powie: Witamy!” Trzeba więc mieć jakiś dowód, coś, co potwierdzi czyjąś orientację seksualną i fakt, że padło się ofiarą dyskryminacji z jej powodu. Wiem, że czasami jest to wyzwanie, ale rozumiem też postawę państwa.
- Za każdym razem, gdy rozmawiam z kimś w ramach mojego Maple Corner, muszę poprosić o polecenie czegoś z kanadyjskiej kultury popularnej. Kogo Pan czyta? Kogo słucha? Kogo lub co poleciłby Pan jako Kanadyjczyk osobom, które przeczytają nasz wywiad?
– To dla mnie zdecydowanie najtrudniejsze pytanie! Mam ponad siedemdziesiąt lat, więc wiele z tego, co przychodzi mi do głowy, to rzeczy, które były popularne może z pół wieku temu, ale teraz prawdopodobnie już nie są… Ale mogę opowiedzieć o moim najlepszym doświadczeniu z kanadyjską kulturą popularną. Sięga ono aż do 1967 roku, kiedy to odbywała się wystawa Expo w Montrealu. Ludzie z całej Kanady – i z całego świata – przyjechali do Montrealu! Miałem zaledwie czternaście lat i to było dla mnie niesamowite przeżycie. Kanada kończyła równe sto lat, mieliśmy nową flagę z liściem klonowym, czuć było, że mój kraj zaczyna się wyłaniać jako odrębna kultura, a może i ważne globalnie państwo, i może dlatego, że byłem taki młody, wszystko wydawało się niezwykle pozytywne. Kanada witająca świat!
Dla mnie to fundamentalny element kanadyjskiej kultury. Nie mamy kultury takiej jak polska, która ma bardzo długą historię grupy ludzi, połączonych wspólnym językiem, religią i korzeniami. Kanada to kraj początkowo zamieszkany przez Pierwsze Narody, których rola nadal jest absolutnie fundamentalna, a następnie powitaliśmy ludzi z każdego innego kraju na świecie, którzy zjednoczyli się w zupełnie wyjątkowy moim zdaniem sposób. Uwielbiamy wszystkie te kultury, one nas kształtują.
Kultura kanadyjska to mieszanka ludzi, zwyczajów i tradycji z tu, z tam, zewsząd. Mamy też tę wyjątkową sytuację, że znajdujemy się tuż obok najpotężniejszego kraju na świecie, który ma swoją własną, dominującą kulturę, więc zawsze staramy się pokazać, że ta nasza jest od tej amerykańskiej niezależna. Tak wiele ikon kulturowych w Stanach Zjednoczonych to Kanadyjczycy! Szczerze mówiąc, spodziewam się, że niewielu ludzi – przynajmniej w Stanach Zjednoczonych – rozpoznałoby na przykład, że Ryan Reynolds pochodzi z Vancouver. Albo, że Joni Mitchell pochodzi z Alberty.
Do tego dochodzi różnorodność kulturowa konkretnych rejonów Kanady. Nowa Szkocja czy Nowa Fundlandia są zupełnie inne od Toronto, ale przecież system wartości jest wszędzie podobny.
Uważam, że to coś pięknego!