
Dziennikarka i pisarka Miriam Toews to jedna z najbardziej znanych współczesnych kanadyjskich autorek, która za swoją twórczość została uhonorowana m.in. Orderem Kanady – najwyższym cywilnym odznaczeniem przyznawanym w Kraju Klonowego Liścia – oraz Orderem Manitoby, którym wyróżnia się wybitnych mieszkańców prowincji.
Toews napisała dotąd siedem powieści, z których na razie trzy ukazały się w Polsce, każda nakładem niezawodnego Wydawnictwa Czarne: Z ogniem, Wszystkie me daremne żale i Głosy kobiet. Ta ostatnia, doczekała się nagrodzonej Oscarem filmowej adaptacji.
To, co charakteryzuje prozę Miriam Toews to niepodrabialna mieszanka poważnej tematyki jej książek z ciętym, sarkastycznym humorem i poruszającą emocjonalną głębią, która sprawia, że od jej twórczości zwyczajnie nie sposób się oderwać. Kanadyjka to wytrawna kronikarka i wnikliwa obserwatorka ludzkich emocji oraz postaw społecznych. Tworzy pełnokrwiste, nieskruszone, silne kobiecie postaci, które mają odwagę samodzielnie wykuwać otaczającą je rzeczywistość i głośno akcentować swoją obecność w niej.

Nie inaczej jest we Wszystkich mych daremnych żalach, mocno autobiograficznej powieści wydanej w Kanadzie w 2014 roku, która nad Wisłę dotarła dziewięć lat później.
Wszyscy na całym świecie walczyli z innymi, żeby ich nie opuszczali. Kiedy Richard Bach napisał „Jeśli kochasz, podaruj mu wolność”, nie mógł kierować tej rady do ludzi. (s. 93)
Wszystkie me daremne żale trafiły do rąk czytelniczek i czytelników cztery lata po tym jak życie odebrała sobie Marjorie Toews, siostra Miriam, uznana pianistka, która przez wiele lat zmagała się z głęboką depresją. Marjorie odeszła tuż przed swoimi pięćdziesiątymi drugimi urodzinami, niemalże dokładnie dwanaście lat po tym, jak samobójstwo popełnił ojciec obydwu kobiet.
Pisanie książki było dla autorki formą terapii, uporania się z kolejną tragiczną śmiercią wśród najbliższych. Tu Marjorie ma na imię Elfrieda, a Miriam to Yolanda. Elf jest wybitną pianistką a jej siostra pisze książki dla dzieci i stara się zapanować nad chaosem panoszącym się w jej życiu prywatnym. Okazuje się jednak, że większość swojej energii wkłada w ratowanie siostry, która już dawno podjęła decyzję o tym, że wcale nie chce być ratowana, ale nikt z jej bliskich nie jest w stanie się z tym pogodzić – robią, co w ich mocy, by wywalczyć dla Elf jeszcze jeden dzień, jeszcze kolejny tydzień, może miesiąc życia, po to, by poczuła się lepiej i, oby, zmieniła zdanie. Tylko jak ma się do tego szanowanie woli i decyzji Elfriedy? Yolanda chce ją uratować dla niej, czy może dla siebie samej, bo nie może pogodzić się z tym, że jej siostra nie ma już siły żyć? Czy to zatem heroizm, czy egoizm? I czy to etyczne prosić siostrę o pomoc w samobójstwie? I czy moralnym jest rozważanie udzielenia takiej pomocy? Te pytania towarzyszą czytelnikom i czytelniczkom przez całą powieść i naprawdę trudno wyrobić sobie na nie jednoznaczne odpowiedzi.
Yoli, powiedziała, nienawidzę cię. Nachyliłam się, żeby ją pocałować, i szepnęłam, że jestem tego świadoma. Ja ciebie też nienawidzę, dodałam. Był to pierwszy raz, kiedy wyartykułowałyśmy nasz główny problem. Ona pragnęła umrzeć, a ja chciałam, żeby żyła, byłyśmy dla siebie wrogami, którzy się kochają. (s. 51)
Powieść ma niełatwą strukturę, jest napisana jako strumień świadomości, gdzie jedno zdanie jest w stanie ciągnąć się przez całą stronę i gdzie brakuje wyraźnego zaznaczenia dialogów. Na pierwszy rzut oka sprawia to wrażenie swoistego literackiego bałaganu, ale im bardziej wchodzimy w tekst i opowiadaną nim historię, tym bardziej taka forma przestaje nam przeszkadzać. Jednocześnie, jest w niej coś symbolicznego, bo czy życie nie jest właśnie takim bałaganem, żywiołem, który nie daje się przewidzieć, okiełznać, który nie przejmuje się naszymi planami, tylko robi to, na co ma ochotę i na nikogo się nie ogląda? Nawet jeśli przy okazji sieje zamęt i wywraca nasze minimalne poczucie stabilizacji do góry nogami?
I pomyśleć, że pomimo tych wszystkich środków bezpieczeństwa, jakie stosujemy w dzisiejszych czasach, żeby się chronić przed zagrożeniami – ogrodzeń, czujników ruchu i kamer, filtrów przeciwsłonecznych, witamin, zasuw i łańcuchów, kasków rowerowych i treningów spinningowych, strażników i bram – w dalszym ciągu czają się w naszym wnętrzu skryci mordercy. Że możemy zwrócić się przeciwko swojemu szczęśliwemu „ja” w podobny sposób, w jaki guzy atakują zupełnie zdrowe narządy i w jaki „normalne” mamy zrzucają z balkonów swoje małe dzieci. Ale kto w ogóle chce myśleć o takim gównie? (s. 99)

Źródło: profil Ambasady na Facebooku
Wszystkie me daremne żale może z pozoru wydawać się powieścią emocjonalnie przytłaczającą, w końcu dotyka tematów – mówiąc delikatnie – ciężkich i niewygodnych, wywołujących przede wszystkim smutek i refleksję. Co więcej, ilość dramatycznych sytuacji jest tu momentami trudna do strawienia – dość powiedzieć, że depresja i próby samobójcze Elf to niejedyna zgryzota wisząca nad rodziną von Riesen. A jednak, nic bardziej mylnego, ponieważ powieść Miriam Toews to mistrzowski przykład tragikomedii. Autorka z apteczną precyzją miesza poważne, dramatyczne tony z elementami tak humorystycznymi (bazującymi głównie na absurdzie), że podczas lektury można zupełnie niespodziewanie wybuchnąć śmiechem.
Wsiadłam z powrotem do samochodu mamy i pojechałam do sklepu z piwem dla zmotoryzowanych w Grant Park Inn, gdzie kupiłam dwa czteropaki Extra Old Stock, a potem zatrzymałam się w 7-Eleven i kupiłam paczkę papierosów Player’s Extra Light. Kupiłam też extra duży batonik Oh Henry! Wszystko, co kupuję musi być „extra”. (s. 60)
Obok naszego domu przechodził facet w koszuli, krawacie, marynarce, butach, skarpetach i kapeluszu, za to bez spodni i bielizny. Matka zobaczyła go i pobiegła do sypialni po swoje spodnie dresowe. Dała je facetowi, a ten podziękował, po czym owinął je sobie wokół szyi niczym wełniany szal. No cóż, można i tak, powiedziała na to mama. (s. 368)
Podobnie jak inne książki Toews, Wszystkie… to opowieść o dążeniu do wolności i to za wszelką cenę. O wyrwaniu się z toksycznego otoczenia, w którym nie jest się szczęśliwym, o poszukiwaniu swojej drogi, o decydowaniu o sobie, nawet jeśli te decyzje są niezrozumiałe, czy wręcz nieakceptowalne dla najbliższych i jeśli sprawiają im ból. W twórczości Kanadyjki to kwestia odwagi i życia w zgodzie z własnym sumieniem. A, że taka postawa bywa bezkompromisowa? Trudno, to moje życie – zdaje się mówić Elf, ale również Elwira, Mooshie, Greta, Mejal, czy Agata w innych powieściach Toews.
Lubię myśleć, że w tamtej chwili dla siedzących w salonie mężczyzn stało się jasne, że Elf nie zostanie w naszym miasteczku, nie po takim pokazie pasji i werwy, i że aby ją zatrzymać, musieliby ją spalić na stosie albo pogrzebać żywcem. To była chwila, w której Elf nas opuściła. I w której ojciec stracił wszystko naraz: przychylność starszyzny, autorytet pana domu oraz córkę, która była teraz wolna, a tym samym niebezpieczna. (s. 24)
Wiesz co powiedziała Nellie McClung, kanadyjska sufrażystka? Spytała Elf. Obawiam się, że nie, proszę powiedz. Nigdy się nie tłumacz, nigdy nie wycofuj, nigdy nie przepraszaj. Po prostu rób swoje a inni niech wyją z wściekłości. (s. 106)
Nie pamiętam, czym jestem. Jestem tym, o czym śnię. Jestem tym, na co liczę. Jestem tym, czym inni ludzie chcą, żebym była. Jestem tym, czego chcą moje dzieci. Jestem tym, czego chce moja matka. Jestem tym, czego ty chcesz. Czym chcesz, żebym była? Czy nie powinniśmy trochę pożyć, żeby się dowiedzieć, czym jesteśmy? (s. 108)
Z punktu widzenia Maple Corner dodatkową ciekawostką jest to, że – podobnie jak w Z ogniem – we Wszystkich mych daremnych żalach nie brakuje odnośników do codziennego kanadyjskiego życia. Cała akcja powieści dzieje się przede wszystkim w Winnipeg, częściowo również w Toronto i East Village (w Manitobie).
Nikt, kto wyprowadził się z Winnipeg, a już zwłaszcza do Toronto, nie zdoła uniknąć potępienia. Wszyscy traktują to jak zdradę, jak przejście z gangu Cripsów do Bloodsów. (s. 41)
W języku Mohawków Toronto wymawia się „tkaronto” i słowo to oznacza „drzewa stojące w wodzie”. Doceniam to, że inspiracja dla nazw kanadyjskich miast były drzewa, woda albo błoto, zwłaszcza że owładnięci manią wielkości ludzie nadają im obecnie takie przydomki jak Centrum Finansowe, Ośrodek Technologiczny albo Stolica Branży Wydawniczej. (s. 69)
Wczoraj weszłyśmy na szczyt CN Tower. Chciałyśmy zrozumieć nasze nowe miasto, patrząc na nie z lotu ptaka. (s. 161)
Nasz ojciec miał kiedyś plan, żeby sprzedawać podkładki na stoliki w przydrożnych restauracjach. Zaprojektował je sam, podkładki miały uczyć klientów restauracji o historii Kanady w czasie, gdy będą przeżuwali swoje kanapki. (…) Czy może być coś bardziej interesującego niż nasza własna historia?! wykrzykiwał. Ojciec autentycznie cierpiał, kiedy widział, jak inni Kanadyjczycy przejeżdżają szybko obok tablic upamiętniających wydarzenia historyczne, wyśmiewają przepisy o czasie antenowym, jaki należy przeznaczyć na emisję kanadyjskich treści, oblewają testy na obywatelstwo i przekręcają słowa hymnu narodowego przed meczami hokeja. (s. 183)
Yolanda robi zakupy w sieci No Frills, jej matka uwielbia baseball i z zapałem kibicuje torontońskiej drużynie Blue Jays. Ludzie kupują kawę w Timach Hortonsach i korzystają z telefonów BlackBerry, w szpitalu na OIOMie pacjenci słuchają Neila Younga, a Yoli jeździ rowerem marki CCM, czyli Canada Cyckle and Motor, firmy, która do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku produkowała różnej maści sprzęt sportowy, a później wyspecjalizowała się konkretnie w wyposażeniu hokejowym. Ojciec Elf i Yoli wziął udział w oficjalnym, państwowym pogrzebie premiera Lestera Pearsona (którego rząd wprowadził flagę z liściem klonowym, zainicjował wiele programów społecznych m.in. powszechne składki emerytalne, wspierał dwujęzyczność i wielokulturowość Kanady, a także nadzorował obchody stulecia państwa), a wcześniej wierzył, że dane mu będzie poznać go osobiście i porozmawiać z nim o Kanadzie.
Wszystkie me daremne żale zapamiętam na długo. Jest to pięknie opowiedziana historia, która porusza emocjonalnie i w niezwykle udany sposób łączy w sobie wagę poruszanych tematów z humorem. Bardzo ją Wam polecam. Wierzę, że twórczość Miriam Toews może zmienić spojrzenie jej czytelników i czytelniczek na wiele spraw. W tej literaturze jest moc. Naprawdę.
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarne za egzemplarz powieści.