Jeden z najlepszych zawodników w historii najlepszej ligi świata, główny konkurent Wayne’a Gretzy’ego o tytuł absolutnej hokejowej supergwiazdy, ikona Pittsburgh Penguins i Team Canady, zdobywca Pucharu Stanleya, Conn Smythe Trophy, Hart Trophy i Art Ross Trophy, mistrz świata i mistrz olimpijski, członek Hockey Hall of Fame, największą batalię w życiu stoczył o swoje zdrowie a najcenniejsze zwycięstwo odniósł 2 marca 1993 roku, gdy wrócił na tafle NHL, wolny od raka. Wydarzenie to zrobiło na wszystkich – działaczach, zawodnikach, kibicach, mediach – takie wrażenie, że Lemieux nazwano „The Comeback Kid”. Na marginesie – na cześć Super Mario, tak właśnie nazwała się też popularna w Kanadzie punkowa kapela z Winnipeg w Manitobie, oddając tym samym hołd wielkiemu sportowcowi.
Ale, wracając do hokeja.
Przerwa w grze spowodowana chorobą w zasadzie w ogóle nie wpłynęła na jego sportowe dokonania i statystyki – grający na pozycji centra napastnik rozegrał w najlepszej hokejowej lidze 915 meczów zdobywając w nich 1723 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, za 690 goli i 1033 asysty.
12 stycznia 1993 roku, podczas konferencji prasowej, urodzony w Montrealu zawodnik poinformował opinię publiczną, że zdiagnozowano u niego chłoniak Hodgkina, czyli rodzaj raka, który atakuje układ odpornościowy.
– Jestem przestraszony diagnozą – wyznał Kanadyjczyk. – Po rozmowie z lekarzami wróciłem do domu zalany łzami. Płakałem cały dzień. A jednak równe trzy dekady temu, Mario Lemieux rozpoczął swój dzień przyjęciem ostatniej dawki leków a zakończył go w Filadelfii, gdzie wyjechał na lód po raz pierwszy od dwóch miesięcy i zdobył bramkę. Dokonał rzeczy niebywałej a NHL.com, w okrągłą rocznicę owego wieczoru, postanowiło spytać kilka osób, które były świadkami tamtych wydarzeń o ich wspomnienia związane z chorobą i wielkim powrotem Super Mario.
Kjell Samuelsson, który był w tym czasie obrońcą Pingwinów przyznał po latach, że cała liga odebrała ten komunikat jako zapowiedź nieuchronnego końca kariery Super Mario. Rod Brind’Amour, który grał wtedy w Philadelphia Flyers, wspomina, że wówczas, na początku lat 90, „rak” było słowem, które momentalnie mroziło ludziom krew w żyłach.
– Wiadomo, mecze i kariera od razu schodzą wtedy na drugi plan. Niemniej, to był Mario Lemieux, więc, gdy rozmawialiśmy o tym z chłopakami, to paleta barw naszych wypowiedzi rozciągała się od „Czy on się z tego wyliże?” przez „O, ma dobre rokowania, świetnie.” i „Myślicie, że wróci?” aż do „O rany, oby tylko nie wrócił wtedy, gdy my z nimi gramy.”.
Paul Steigerwald, amerykański komentator sportowy związany z pittsburghskim klubem, mówi tak:
– Gdy Mario otrzymał diagnozę, wszyscy się przeraziliśmy. Dowiedzieliśmy się jednak, że taki nowotwór daje duże szanse wyleczenia, że on sam ma dobre rokowania i, że najpewniej będzie chciał wrócić na lód. Świetnie, tylko, że nigdy nie wiadomo jak cała ta teoria przełoży się na indywidualny przypadek i to było najgorsze – czy i jak on sobie poradzi?
Lemieux rozpoczął radioterapię w lutym. Ostatnią z dwudziestu dwóch dawek miał otrzymać 2 marca rano. Tego dnia Pingwiny grały wyjazdowe spotkanie w Filadelfii.
– Mario ciągle powtarzał, że jak tylko zakończy leczenie, będzie chciał wrócić do swojego normalnego życia. Myślałam, że poczeka do pierwszego meczu domowego, szybko się jednak okazało, że on miał inne plany – wspomina Cindy Himes, ówczesna szefowa działu PR Pingwinów. – 1 marca nasz prezes, Tom Rooney, przyszedł do mojego biura i powiedział, że są spore szanse na to, że Mario wystąpi w meczu w Filadelfii, ale dowiemy się wszystkiego tak naprawdę w ostatniej chwili. Czekałam zatem na jakiekolwiek konkretne decyzje. W końcu okazało się, że po wizycie u lekarza, Lemieux jedzie z nami. Spotkałam się z nim pod halą i pojechaliśmy na lotnisko, gdzie okazało się, że nasz lot jest opóźniony, bo samolot utknął w Chicago z powodu złych warunków atmosferycznych. Mario zapytał, czy nie znam nikogo, kto by nas tam podrzucił jakimś innym samolotem. Roześmiałam się i powiedziałam, że no skąd, oczywiście, że nie, ale pewnie on zna kogoś takiego. Odpowiedział „Poczekaj, pójdę zadzwonić.” Po chwili wraca i mówi mi, że wszystko załatwione, musimy tylko pojechać na inne lotnisko. Godzinę później odlecieliśmy prywatnym odrzutowcem. W drodze do Filadelfii nie wydawał się zdenerwowany. Był raczej zdeterminowany i skupiony, prawie nie rozmawialiśmy.
Na miejscu, Lemieux wszedł do szatni i zrobił niemałe zamieszanie – tylko garstka ludzi wiedziała, że tego dnia wyjedzie na lód. Mark Recci, napastnik Flyers, wspomina, że z jednej strony wszyscy się ucieszyli, że Mario wraca, bo to oznaczało, że wyzdrowiał.
– Z drugiej strony, czy to naprawdę musiało być akurat wtedy, w meczu przeciwko nam? – śmieje się. – Wszyscy klepaliśmy go po plecach i mówiliśmy mu jak się cieszymy, że wrócił. Widać było, że sprawia mu to ogromną radość.
Scotty Bowman, ówczesny trener Pingwinów zarzeka się, że o jego powrocie do składu dowiedział się w dniu meczu, jednocześnie dodaje, że Lemieux nigdy regularnie nie trenował, za to zawsze miał pełną świadomość tego ile czasu może spędzić na lodzie, więc włączenie go do składu w ostatniej chwili nie było ani trochę karkołomnym zadaniem.
Gdy Super Mario wyjechał na rozgrzewkę jedyne, co zdradzało, że wszyscy mieli do czynienia z nie do końca codzienną sytuacją był fakt, że Lemieux pod koszulką był ubrany w golf, którego kołnierz zasłaniał mu szyję, maskując ślady na skórze spowodowane naświetlaniem. Kjell Samuelsson wspomina, że kolega z drużyny stracił też część włosów.
– Chyba nikt z nas nie sądził, że Mario wróci przed końcem sezonu, więc to było wręcz niesłychane, tym bardziej, że on przecież przez bite pięć tygodni nawet minimalnie nie trenował.
Kibice zgromadzeni w hali zgotowali Lemieux przed hymnem owację na stojąco.
– To było niesamowite! Grałem przeciwko Filadelfii, grałem dla Filadelfii i oni tam niespecjalnie szanują przeciwników swojej drużyny, więc to było naprawdę coś wielkiego! Wiadomo jacy są kibice, srogo go wybuczyli jak zdobył gola, ale w tym momencie wszyscy byli pod wrażeniem jego walki o swoje zdrowie i hartu ducha jaki pokazał wracając na lód.
– Pracuję dla Penguins od 45 lat. W tym czasie zdobyliśmy pięć Pucharów Stanleya. Swoje widziałam, mam masę wspomnień. Ale ta gorąca owacja dla Mario w Filadelfii to było coś, co wywołało na mojej skórze gęsią skórkę. Nasze kluby nigdy za sobą specjalnie nie przepadały, a tu cała hala wstała z miejsc i wszyscy bili brawo! Zapamiętam to do końca życia – dodaje Himes.
Flyers prowadzili już 3-1, ale w drugiej minucie drugiej tercji Lemieux uznał, że dość już tych wygłupów i strzelił bramkę kontaktową.
– Nie mieliśmy pojęcia czego się po nim w tym meczu spodziewać, ale, w zasadzie… czego innego można było oczekiwać? – zastanawia się Recchi.
– Gdy grał z nami Mario, wszystko toczyło się inaczej. On grał tak, jakby nie miał żadnej przerwy, jakby nic się w międzyczasie nie wydarzyło. To było niewiarygodne! Jego postawa sprawiła, że chcieliśmy dać z siebie wszystko, co tylko było nas stać – wspomina Samuelsson.
Pittsburgh doprowadził do wyrównania, ale w końcu po dogrywce Pingwiny poległy 5-4. Trener później przyznał, że siedząc w boksie dziękował Bogu, że Mario wrócił, że znów gra wśród nich ten nadludzki wręcz zawodnik, hokeista totalny.
– Podejrzewam, że nie czuł się najlepiej. Trochę to było widać, że gdy nie musiał się spieszyć, to się nie spieszył, oszczędzał siły. Ale wystarczyło, żeby zwietrzył okazję do strzelenia bramki, albo grał w przewadze i od razu wrzucał wyższy bieg – dodaje Brind’Amour.
Tamtego wieczoru wszyscy byli świadkami zwycięstwa siły ducha, sportowego wydarzenia, które triumfalnie zapisało się na kartach historii złotymi literkami i które trzy dekady później nadal żyje w pamięci zawodników, kibiców, pasjonatów, działaczy i dziennikarzy. Zdrowotne doświadczenia Kanadyjczyka zaowocowały założeniem przez niego Mario Lemieux Foundation, która poszukuje środków finansowych na badania nad chłoniakiem Hodgkina i leczeniem choroby. Rok po tym, gdy odszedł na sportową emeryturę w 2006 roku, razem z m,in. Muhammadem Ali, czy Andre Agassim, założył fundację Athletes for Hope, która pomaga profesjonalnym sportowcom angażować się w działalność charytatywną i wspiera lokalne społeczności.
Warto dodać, że wielu hokejowych specjalistów, komentatorów i dziennikarzy często podkreśla fakt, iż gdyby nie tak poważne problemy ze zdrowiem, jakie dotknęły Mario Lemieux, to montrealczyk mógłby się cieszyć mianem najlepszego zawodnika NHL w historii a nie Wayne Gretzky. Nie ulega wątpliwości, że panowie byli najwybitniejszymi zawodnikami swoich czasów, ale chociaż ikona Edmonton Oilers również zmagała się ze urazami i kontuzjami, zwłaszcza pleców, to finalnie on został The Great One. Nie brakuje opinii, pewnie krzywdzącej, że stało się swego rodzaju fuksem, że zdrowotne problemy Super Mario zwyczajnie Gretzky’emu pomogły. Zostawiając na boku kwestie czysto sportowe, uważam, że takie postawienie sprawy za głęboko niesprawiedliwe i zwyczajnie błędne, bo stawia Super Mario w pozycji kogoś, kto miał pecha, bo posypało mu się zdrowie i przez to przegrał jakieś zawody na statystyki. W moim przekonaniu, Mario Lemieux jest tu absolutnym zwycięzcą, bo nie tylko wygrał z poważną chorobą, nie tylko pokazał ogromny hart ducha, ale stał się też inspiracją dla innych zmagających się z podobnymi problemami i zaczął im też wymiernie pomagać.
Dokładną analizę obydwu zawodników opublikował niedawno portal nhlwpl.pl, serdecznie polecam ten artykuł.
Tekst ukazał się też na portalu hokej.net